Gdy wróciłam z wakacji nasłoneczniona i wzruszona, jednak nie tak bardzo
optymistycznie nastawiona i nawrócona jak wydawać by się mogło, to
praktycznie od razu miałam bratanka na 5 tygodni, który nawet w soboty i
w niedziele budził się przy dobrych wiatrach o 7.30.
Z tego
względu byłam nieustannie śpiąca, dwa bite dni po przyjeździe nie
podnosiłam się z kanapy, było mi przeraźliwie zimno, zimno mnie męczyło,
usypiało i denerwowało i nie mogłam wyjść ze zdumienia, czemu ja muszę
tu żyć, kiedy wyraźnie jestem przysposobiona do życia wśród palm.
Minęło kilka dni, zaczęłam się ogarniać zachęcana szczebiotaniem Danielka.
Bawiłam się w zabawy, które specjalnie wymyślał dopasowując je do mnie.
Włączałam
jego ulubione hity: "Bałkanicę" oraz "Czy ten pan i pani" zastrzegając,
że "Ona tańczy dla mnie" nie włączę za żadne skarby świata.
Wyszukiwałam nowych, potrzebnych do dopełnienia zabawy w LEGOwy statek
pt. "Piraci brodaci" i nawet nauczyłam się tekstu na pamięć, żeby
śpiewać mu podczas zabawy, jeśli akurat miałam zajęty telefon innymi
sprawami i nie mogłam włączyć YT. Śpiewaliśmy razem.
Czytałam Młodemu książeczki, a on trzymał je przede mną i przekręcał strony.
Niepostrzeżenie
uczył się rozpoznawać, kiedy trzeba mnie odessać i ku naszemu zdumieniu
wołał: "Babcia, odessij ciocię, bo jej churkocze i bulgocze!".
Następnie pytał mnie, trzymając w ręku balonik, co to jest.
- Dzięki temu mogę spać.
- I ta strzykawka jest po to?
- Tak, strzykawką wtłacza się powietrze do balonika i wtedy mogę usnąć.
- Bo tam jest gaz usypiający?
- MAMO!!! Chodź, wytłumacz mu, bo ja nie umiem!
Wołałam
mamę, żeby mi podniosła rękę, ale gdy Młody zapytał po co wołam, to sam
podniósł łapiąc moją równowagę momentalnie, czego nie potrafi wielu
dorosłych nawet przy bardzo dobrych chęciach.
Od tej pory wołałam
już tylko jego i nawet rozszerzyliśmy zakres jego umiejętności do
podawania mi picia z rurką. A mama mogła spokojnie nie odrywać się od
gotowania.
Któregoś dnia zapytał mnie, kiedy on będzie mógł pompować
balonik, więc nieśmiało prorokuję, że za jakieś dwa lata wyjdziemy sobie
sami na długi spacer.
Mój pięciolatek prowadził ze mną w owym czasie również filozoficzne rozmowy:
- Ciocia, a wiesz skąd ja jestem?
- Nie mam pojęcia.
- Moja mamusia mnie urodziła, bo mój tatuś ukochał mamusię.
A Ty jesteś chorutka, bo nie masz mięśni. (płynna zmiana tematu)
- Tak, mam słabe mięśnie.
- A gdzie są stawy?
- W łokciach, kolanach, kostkach, nadgarstkach...
- A po co są?
- Żebyś mógł zginać ręce i nogi, właśnie mięśnie poruszają stawy i możesz na przykład chodzić.
- A poruszaj rączką
(ruszam i jest szczęśliwy)
A możesz poruszać nóżką?
- Tylko troszkę.
- To poruszaj.
Hmm... moja kochana stopeczka (mizia mnie ;)
- Ciocia, a prawda, ze Pan Bóg bardzo nas kocha i się nami opiekuje?
- Prawda.
- I Pan Bóg może wszystko, prawda?
- Prawda.
- Ja kocham Pana Boga. A ciocia dlaczego Pan Bóg nie dał ci mięśni?
- No właśnie, jak myślisz, dlaczego?
- Hmm... Hmm... no... no ciocia, ty mi powiedz...
- (śmiech) No bo... no bo...
- Bo nie umiał? Bo zapomniał?
- Nie... powiedzmy, że był zajęty dawaniem mięśni komuś innemu :).
- A teraz zadam ci bardzo trudne pytanie! (tak jakby tamte były proste...)
Z czego jest ziemia, z czego jest drzewo, z czego są nasiona...
Z CZEGO JEST KREW?
Gdy
odpowiadałam, że z komórek i osocza przewidując jakie będzie
następne pytanie, to śmiałam się jak głupi do sera, chyba ze zbyt
silnego przeciążenia mózgu.
Między śpiewaniem, rozmowami, uczeniem się głoskowania (bo pani w przedszkolu kazała!) i przytulaniem
P.S. pisałam, że bratanek jest już jedynym mężczyzną, który mnie przytula? "już" jest znaczące, ale nieistotne ;).
Wykonywałam setki telefonów i maili, robiłam zdjęcia do papierów
umawiałam
się nawet na osobiste spotkanie z panią Dziekan wydziału
Dziennikarstwa, ustalałam warunki mojego studiowania, dopinałam ostatnie
szczegóły, wpłacałam czesne, podpisywałam dokumenty, oswajałam się z
nowym tytułem studentki, by tydzień przed rozpoczęciem roku
akademickiego dowiedzieć się, że z powodu niewielkiej ilości chętnych
mój kierunek nie został utworzony.
W tym czasie również zamknęłam definitywnie dwie duże i bardzo męczące sprawy <3.
Jeździłam
do kina na "Wałęsę", o którym się za bardzo wypowiedzieć nie mogę,
przynajmniej pod względem poprawności politycznej. Byłam też na głośnym
"Chce się żyć" poprzedzonym projekcją na temat AAC, jako że październik
jest miesiącem świadomości tegoż.
W Internecie można już przeczytać
opinie, że film jest zrobiony na przewale realnego bohatera. Że reżyser
po nakręceniu zdjęć olał Przemka, miał w dupie dalszy jego los, za
"udostępnienie" swojego życia Chrzanowski dostał marne grosze, nikt mu
nie streścił dalszych scen filmowych i był ogólnie wykorzystany, a
projekt jest nastawiony na robienie kasy.
Nawet jeśli tak jest, w
co niestety nie trudno jest uwierzyć, to ja bardzo się cieszę, że
powstał, bo mimo wszystko, oglądający go ludzie nie będą widzieć na
ekranie machlojek, oszustwa i bicia kapusty tylko wrażliwość,
inteligencję i umiejętność odczuwania wszelkich potrzeb przez
niepełnosprawnego, niemówiącego i wyglądającego bynajmniej nie
inteligentnie człowieka.
Film zrobił na mnie bardzo mocne wrażenie,
może dlatego, że większość czasu akcja dzieje się w domu opieki
społecznej, a to miejsce jest przedstawione dokładnie tak, jak sobie to
wyobrażam.
Jest też mnóstwo czarnego humoru, który bardzo mi
odpowiada i jest scena wykorzystania uczuciowego filmowego Mateusza
przez zdrową, prześlicznej urody kobietę, która niestety miała problemy
psychiczne ze sobą. Mnie to osobiście nie spotkało, ale znam ludzi,
którzy takie doświadczenia mają, więc ten wątek również silnie mną
wstrząsnął.
Wyszłam z kina małomówna, ale z poczuciem, że chciałabym, żeby ten film obejrzał cały świat.
P.S. Obsługa w radomskim Heliosie genialna, bez proszenia pan przyniósł nam do sali przedłużacz, żebyśmy podłączyli respirator.
Sprawdzałam dostosowanie teatru i dworca - mega! Jedynie po rzymskiej bajce pociągi mnie przerażają...
Za to ludzie udzielający mi informacji i na dworcu i w teatrze bardzo mili i kompetentni. I cywilizowani.
Robiłam zakupy w przeróżnych miejscach, wypróbowałam mnóstwo deserów,
napojów, drinków - gdy wreszcie trafiłam na długo szukany Creme brulee
okazało się, że akurat dzisiaj są wszystkie desery oprócz tego...
Trafiłam
na miłą knajpkę "Siódme niebo", gdzie pani jest gotowa mielić mi
posiłki, jeśli tylko będę miała ochotę zjeść na miejscu.
Rozwijałam
swoje dziwactwa poprzez pójście na drinka, którego skład znałam i
doskonale wiedziałam, że nie będzie mi smakował, a zamówiłam tylko
dlatego, że nazywał się "Gin Alexander" ;). Jednak był całkiem niezły
:).
Szukałam wolontariusza do jednej, jedynej czynności:
przenoszenia mnie z kanapy na wózek i z powrotem w nie określone dni,
"na widzimisię".
Niestety, pisali lub dzwonili do mnie albo
sympatyczni ludzie mówiąc, że żałują, że tak daleko mieszkają, ale życzą
mi powodzenia, albo młodsi... lub starsi... panowie z propozycjami
matrymonialnymi. I o ile 22-letni Kamil był zabawny i wesoły, o tyle
40-letni Piotr intonacją głosu po drugiej stronie słuchawki przeraził
mnie troszkę.
Więc jeśli znacie kogoś kto mógłby mi w Radomiu pomagać, to proszę o kontakt :).
Ja
już naprawdę nie wiem jaka ma być treść ogłoszenia, żeby nie wzbudzała
podejrzeń. Ale zboczeńcowi WSZYSTKO będzie się kojarzyło jednoznacznie,
nie ma rady.
Chodziłam po lekarzach i notariuszach (na FB
szczegóły) umawiając się pierwszy raz w życiu sama na wizyty
(dorośleję?), badałam wzrok - pani okulistka zawołała do taty: "proszę
przyprowadzić wózek do ciemni". Już chciałam zapytać, czy ja też mogę
wejść, jednak jest we mnie jeszcze zbyt mało opryskliwości, o której
jakoś mi wszyscy mówią...
Testowałam robienie zakupów z tatą:
- Idziemy teraz na herbaty.
- O, tu są fajne.
- Tato, chcę tą.
- Ale zobacz, tu z kokosem jest.
- Tato - tą!
- A patrz...
- Ta! Ta! Ta! Tę chcę,
- A może zobaczymy... No dobra, czyli ta?
:)
Na marginesie, kupiłam English Breakfast Tea - na cześć Szarego ;)
Ups, i wydało się, że czytam...
Cieszyłam
się "autunno dorato polacco" (umiem już!) chodząc specjalnie tam, gdzie
najwięcej liści, bo uwielbiam jak mi szeleszczą pod nogami :).
Wybierałam
z Pawłem, który poświęcał mi bardzo dużo czasu, nowy telefon i pierwszy
laptop i przechodziłam rozmowę kwalifikacyjną i zostałam zatrudniona do
pracy. Na oczywiste stanowisko analityka internetowego.
Mnóstwo rzeczy jeszcze działo się po Rzymie, ale nawet ja sama już wszystkiego nie pamiętam.
Teraz
czeka mnie rozpoczęcie zarabiania pieniędzy, którego nadal nie jestem
pewna, bo techniczne rzeczy muszę mieć lepiej dopracowane, niż jakbym
normalnie, jak każdy, mogła siedzieć przy komputerze.
Stresuję się bardzo, trzymajcie kciuki, proszę.
A
to wszystko przeżyłam również dzięki Wam, drodzy Czytelnicy, którzy
dokładaliście przez dwa lata swój 1% podatku. Dzięki zebranym 9230,29zł
mogłam dołożyć do PFRONowskich pieniędzy i kupić wózek do sprawniejszego
poruszania się oraz pomóc rodzicom w zakupie Fiata Doblo, dzięki któremu nie muszą nosić mnie i wózka do/z samochodu łamiąc kręgosłup.
Dziękuję, to mało. Ale DZIĘKUJĘ.