wtorek, 8 października 2013

Rzym, cz. VII - Kojąca Twarz

San Giovani Rotondo było marzeniem mamy.
Więc bez mojego nadzwyczajnego entuzjazmu zebraliśmy się o 6.00, by zobaczyć wystawione, "żywe" ciało Ojca Pio.

Zamówiony był bus, 9-osobowy, czarny, elegancki, ale gdy dotarliśmy na Piazza Sempione okazało się, że oprócz nas jadą jeszcze cztery osoby. Kiedy zobaczyliśmy, że przyjdzie nam jechać 400km w jedną stronę w ścisku i nie będę miała możliwości położyć się, to siedzący w aucie państwo wysiedli i zrezygnowali z jazdy mówiąc, że oni dopiero wczoraj przylecieli do Rzymu, wycieczka była spontaniczna i właściwie im nie zależy.
Tym sposobem mieliśmy cały samochód dla siebie + Dagmarę, przewodniczkę i kierowcę w jednym.

Pierwsze po drodze do celu było Manopello, a w nim Chusta z odbitą po Zmartwychwstaniu twarzą Chrystusa.
Całun Turyński jest oznaczany mianem negatywu, gdyż na nim Jezus pokazuje swoje Oblicze zaraz po śmierci, natomiast Całun z Manopello to pozytyw.
Jak o pierwszym wiedzą chyba wszyscy, tak o istnieniu drugim nie miałam zielonego pojęcia.

Nie będę opisywać całej historii i znaczenia tego świętego i historycznego przedmiotu, ponieważ w Internecie można wszystko wyczytać.
Chcę tylko zaznaczyć, że stojąc przed oryginałem zamkniętym, zaryglowanym, zaszklonym, małym, dość ode mnie oddalonym, w monstrancji i za szkłem, ale prawdziwym nie czułam szału.
Za to, kiedy weszłam do muzeum, gdzie przedstawione na przesuwanych szybach były Całun z Manopello, Całun Turyński i Sudarion z Oviedo (w starożytności owijano nim głowę zmarłych, aby żadne soki, krew, płyny ustrojowe nie spływały na ziemię, tylko wsiąkały w materiał, ponieważ były tak samo ważne jak ciało), które po nałożeniu na siebie pokrywały się idealnie - rany Jezusa, oczodoły, ślady po spływającej krwi, usta... To robiło wrażenie.
A kiedy zaczęłam przyglądać się rozłożonym, porozwieszanym na około pomieszczenia obrazom z Twarzą Chrystusa, tą tuż po Zmartwychwstaniu, z otworzonymi oczami, z rozchylonymi ustami, z widocznymi zębami... Po prostu nie mogłam oderwać wzroku.
Wpatrywałam się we wpatrującą się we mnie największą twarz i nie mogłam uwierzyć, że to widzę. Że to jest historyczny Jezus Chrystus. Nie miałam pojęcia, że istnieje taki dowód.

Nie słuchałam co mówi Dagmara, patrzyłam tylko na te prawdziwe oczy. Chyba nigdy czegoś takiego nie czułam.
To było takie, żywe, namacalne.
Niezależnie od wiary w transcendencję, jest potwierdzone bogatymi badaniami naukowymi, że ta Postać historyczna żyła, była, funkcjonowała i chodziła po ziemi jerozolimskiej około 2000 lat temu, a ja teraz widziałam największy na to dowód - ten dowód też został dokładnie zbadany, poczytajcie, jeśli chcecie.

Po tym przeżyciu już mogłabym wracać do Romy, ale celem było SGR. Nie mogliśmy zgodnie z planem dojechać do Lontano, bo akurat trwała włoska sjesta i wszystko było pozamykane, dlatego dojechaliśmy prosto do Ojca Pio.

Oglądając na ścianach budynku malunki, mozaiki przedstawiające najważniejsze wydarzenia z życia świętego słuchaliśmy znanych i zupełnie nowych, zaskakujących faktów.
Tak doszliśmy do pani, która ochraniała (?) i kierowała ludźmi w środku, przy grobie.
Podskoczyła do mnie wesoło, zapytała jak mam na imię, skąd jestem, a usłyszawszy, że rodaczka JPII z szacunkiem odpowiedziała, że zazdrości mi takiego ziomka (nie dosłownie, oczywiście ;). Dała mi dwa, małe prezenciki, doprowadziła do Ojca Pio, wstrzymała łańcuszek ludzi.
Po kilku minutach wpuściła rodziców z małym dzieckiem na rękach, którzy się bardzo przyjemnie ze mną przywitali i chcieli zaznajomić mnie z maluchem.

A ja stałam przed martwym ciałem świętego i czekałam na jakieś czucie.
Niestety, zero wzruszeń.
Oddaliłam się ciut, by dać szansę na tknienie serca innym, a owa pani - jakby znała mnie 15 lat - znów podeszła i powiedziała, że jak będę chciała jeszcze raz podejść, to wystarczy slowko do niej...

Pożegnaliśmy się i poszliśmy coś zjeść oraz zobaczyć w prywatnym domu jakichś sióstr (przynajmniej na dom to wyglądało) rękawicę Ojca Pio po wysłuchaniu  interesującej opowieści z jego udziałem, by o 16.30 wrócić do kościoła w SGR na  Mszę...
Nie uczestniczyłam w niej w ogóle, tylko moje ciało było obecne.
Poszliśmy do zakrystii podładować respi i wreszcie wróciliśmy do domu.

Warto było pojechać dla Manopello.
W uym jednym miejscu trochę odżyłam.
Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger