poniedziałek, 2 września 2013

I believe I can fly

Odkąd mam fajny, nowy-stary wózek podarowany od znajomych, w którym niespodziewanie nie drętwieje mi noga, odkąd zdizajnowałam, podrasowałam i odpicowałam swoją brykę, odkąd zobaczyłam, że wytrzymuję siedząc i się  przemieszczając po dworze nawet 8 godzin, to robię to. Wychodzę, jeżdżę, zwiedzam, odwiedzam, próbuję i sprawdzam.

Za dużo, by pisać o każdej eskapadzie, ale chcę opowiedzieć o tym, co najbardziej mnie cieszy lub śmieszy. Czasem denerwuje, nigdy smuci - ponieważ smucę się tylko ze swojego powodu, z powodu ludzi mi bliskich, z powodu choroby, niemocy... Nigdy przez kogoś kto jest dla mnie nikim.

Jednego piątku 2 tygodnie temu wybrałam się z p. Małgosią do Madzi, koleżanki, która założyła swój salonik masażu, terapii - do którego zresztą zapraszam Radomian i okolicznych, na Ustroniu, pod tym adresem.
Trzeba było ode mnie przejechać pół miasta autobusem, żeby się tam dostać, ale było warto zobaczyć się "po dość długiej podróży" i dowiedzieć się, że moje stawy są w nienajlepszej formie :)
Madzia naświetliła mi lampą wszystkie możliwe miejsca na kręgosłupie, głowie, rękach, wszędzie czułam ciepło, co nie jest dobrym znakiem, a w niektórych miejscach miałam czerwone ciało oznaczające zwyrodnienia, czy coś takiego.
Magrancza (tak, tak, z włoskiego!) zaprasza do profesjonalnej regeneracji :)

Następnie pojechałam zrobić opłaty, zjeść zupę-krem, odwiedzić babcię, dziadka i jedną czytelniczkę bloga, pobiegać po fontannach! (p. Małgosia długo nie mogła uwierzyć, że dała mi się na to namówić :P)

 i odebrać nowe okulary.
Mhm, znowu byłam zmuszona oglądać panią, ale było całkiem wesoło dzięki p. Małgosi, ponieważ nie uprzedzając mnie wcześniej, że ma taki plan, u okulisty zwróciła się do mnie "pani Asiu". Znając niedawną historię chciała tamtej dać do zrozumienia i pokazać, że jestem dorosła, to było fajne, ucieszyło mnie, że wczuwa się w moje... hmm... potrzeby? Ale nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać :D Odpowiedziałam z trudem, potem p. Małgosia jeszcze raz z pełną powagą tym samym sposobem odezwała się do mnie i wiecie, jaki był efekt tych starań?
- Chcesz takie etui? Proszę, możesz sobie wybrać.

Pfff... Niedługo będzie lek na nieuleczalne SMA, ale nie słyszałam jeszcze o próbach klinicznych nad lekiem na głupotę.
A szkoda...

Kiedyś tam pojechałam na targ - Radomiak! Byłam na nim ostatnio na pewno dużo przed tracheotomią, a że ciuchów zapragnęłam, to kupiłam dwie pary spodni spędzając na targu całe 10 minut :D. Jestem konkretna, jak facet. I dobrze.
Potem do kolegi na pieszo ładny kawałek, z nim do Galerii na lody i gorącą czekoladę (muląco słodka!, ACZkolwiek dobra :), do toalety podładować trochę respi... Swoją drogą, chciałabym być na jeden dzień normalnie niepełnosprawna, żeby móc ocenić, czy takie dostosowania w kiblach są pomocne tradycyjnemu wózkowiczowi, bo chociażby - lustro.
Chciałam się przejrzeć i p. Małgosia mówi, "Asia, chodź, tu jest lustro, zaraz cię ustawię i zobaczysz". Hmm... spoglądając na nie, mówię, że raczej jednakowoż powątpiewam. P. Małgosia wyciągnęła moje biedne plecy pod pachy tak, że z wyprostowanym kręgosłupem na pewno byłam równa zwykłemu niepełnosprawnemu i widziałam guzik. Nic, znaczy. Nie głupota?

Potem znów na Galerię - nie powstrzymałam się przed kupnem ślicznej, złotej, przepaski do włosów i bransoletki z Wieżą Eiffla (ten motyw mam jeszcze na dwóch bluzkach, kolczykach, plakacie na drzwiach, tapecie mobilnej i będzie na kołach... może kiedyś spełnię wyjazd marzeń...?) i znów pieszo do domu.

A w ostatni piątek odwiedziłam mamę w pracy i moją trzymiesięczną pracę, która - jak się okazało po jeździe autobusem - znajduje się na końcu świata :P.
Niestety nie było dziewczyn, trochę mi się nudziło, ale za to porozmawiałam z panem Robertem (pozdr ;) i byłym mym szefem :).
Ksiądz dyrektor (ależ to toruńsko brzmi! ;) ku mojemu skrępowaniu oznajmił, że czyta bloga i oboje stwierdziliśmy, że nie wiemy  czy to dobrze, czy źle ;). Ale cóż, public is public.
I migliori auguri :)


Na końcu, na moim osiedlu, dokładnie przed przystankiem spotkałam znajomego, którego nie widziałam od tracheotomii w ogóle.
Myślałam, że powiemy sobie "dzień dobry" i cześć pracy, ale pan Jurek zatrzymał się, nachylił, ujął moją dłoń, pocałował ją, zapytał, jak się czuję, pocałował ją, powiedział "nie poddawaj się, aniołku", pocałował ją... i bez pożegnania odszedł.
Ta subtelna, delikatna, cicha, wymowna scena odgrywała się na oczach siedzących na przystanku 1,5 metra od nas ludzi, a ja, nie wiedząc czemu, miałam zaciech do samego domu :)
Domyślam się, że dlatego, że ten dorosły, poważny mężczyzna miał w nosie wszystko naokoło :)


A za chwilę, o 12. 40, po wielu perypetiach, wydzwanianiu, ustalaniu, denerwowaniu i stresowaniu będę siedziała w samolocie...
Tym razem zabieram ze sobą Karata, niech chłopak zobaczy Rzym :)
Jak to mówią, "do trzech razy sztuka", więc myślę, że to będzie moja ostatnia zagraniczna wycieczka i dlatego chcę ten czas wykorzystać do cna...

Kompletnie się nie boję, lubię latać, ale jakbyście pomyśleli o mnie, gdy będę w przestworzach, to byłoby miło :)


Arrivederci!






Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger