sobota, 28 maja 2022

Lęcę do Brukseli!

Lęcę do Brukseli!

 Samolotem leciałam ostatnio 6 lat temu. Od tego czasu, za każdym razem, gdy widziałam żelaznego ptaka na niebie, marzyłam, żeby siedzieć w środku niego. Rzadko używam tego słowa, jednak w tym przypadku jest uzasadnione, jak rzadko kiedy: KOCHAM latać. Nawet nie chodzi tylko o widoki, które są cudowne, ale o to uczucie, gdy wzbijam się do lotu. Gdy samolot odrywa się od ziemi i czuję, jak się wznoszę... Wyżej... I wyżej... Ta świadomość, że oto jestem w przestworzach, wśród chmur... I choć obok mnie wciąż jest mój cenny Karat, respirator, który nieustannie próbuje sprowadzić mnie na ziemię, jak to miało miejsce szczególnie w czasie ostatnich dwóch tygodni, to jednak czuję się jakoś lekko... swobodnie... szczęśliwie...

Mam nadzieję, że za kilka godzin znów to poczuję. Lecę do Brukseli. Dwa dni spędzę w Parlamencie Europejskim. Jak to się stało i kto mnie zaprosił, opiszę, gdy wrócę żywa ☺
Na razie oprócz ekscytacji czuję dużo obaw w związku z respiratorem, ssakiem, bateriami... Jest we mnie naprawdę dużo napięcia, bo gdyby coś stało się ze sprzętem w samolocie lub w Belgii, to nie byłoby wesoło.
Już pogodziłam się z tym, że nigdy nie będę w pełni swobodna i zawsze z tylu głowy będę musiała o czymś myśleć, coś zabezpieczać, jechać na włączonej kontrolce. Ale los/życie/choroba muszą pogodzić się z tym, że nigdy ze mną nie wygrają. Były momenty, gdy mój zepsuty układ nerwowy szeptał: "po co ci to? Mogłabyś zostać w domu, spokojnie i bezpiecznie, nie stresować się teraz, na własne życzenie". I to jest racja. Ale wiem, że gdybym odpuściła ten lot, to już nigdy nie mogłabym szczerze powiedzieć "ACZkolwiek - kocham życie!". Bo życie skończyłoby się z chwilą podjęcia takiej decyzji. Znaczyłoby, że choroba wygrała ze mną.
A ja bardzo nie lubię przegrywać.
A więc lecę! Za kilka godzin, a dokładnie o 2 w nocy, wyjeżdżam z Radomia, by o 4 stawić się na terminalu w umówionym miejscu i o 6:15 oderwać się od ziemi.
Podczas całego zamieszania, pakowania, stresowania pojechałam dzisiaj do skansenu Muzeum Wsi Radomskiej na zaproszenie "wujka", cudownego, dobrego, ciepłego, skromnego i utalentowanego człowieka, który świętował tam swój jubileusz "50 lat twórczości Adama Sobienia". Chociaż to było trochę trudne dla nas ze względu na wyjazd, to pojechaliśmy tam, chociaż na chwilę, dla niego. A nieoczekiwane spotkania z przyjaciółmi dodały siły i mnie ☺
Zluzowałam i serio nabrałam jakiejś pozytywnej energii.
No i wreszcie spotkałam się z Monika Sobień-Górska, z którą ostatnio widziałyśmy się, jak byłyśmy młodsze i równie piękne 😎 Monika jest dziennikarką z kilkoma książkami na koncie, w których porusza omijane zwykle tematy oraz jej mężem Robert Górski , którego zna chyba cała kabaretowa Polska ☺
Lecę więc, pozytywnie doładowana! A Wy, proszę, "trzymajcie kciuki" 🙌🙏






środa, 9 marca 2022

Lubię wracac tam, gdzie byłam już

Lubię wracac tam, gdzie byłam już

 Dzień Kobiet w takim towarzystwie - 👌😀

Sławek Uniatowski

Sławek był w Radomiu 2 lata temu, w połowie lutego, gdy zaczynały się groźne pogłoski o Covidzie. Wszyscy byliśmy przerażeni, zaczęto wprowadzać pierwsze obostrzenia, z bólem, ale i z trwogą zrezygnowałam z koncertu.
Dziś, po dwóch latach, jest w Radomiu ponownie. I ponownie mamy trwogę, tylko inną, nową.
Jednak dobrze było się zresetować. 🎤🎵


PS. Jeszcze dostałam całuska w czółko 😊 na oderwanie się od rzeczywistości 😌



piątek, 24 grudnia 2021

Teraz i Później.

Teraz i Później.

 

🖤 Powinny być życzenia świąteczne, jednak nie daje mi spokoju wczorajsza wiadomość o nagłej śmierci Żora Korolyov.
Obcy człowiek, a zrobiło mi się gorąco, gdy zobaczyłam jego czarno-białe zdjęcie.
Widziałam go zaledwie 4 miesiące temu, na Konferencji SMA w Warszawie. Tradycyjnie lekko, spokojnie uśmiechniętego. Cichego, skromnego i życzliwego.

Żora był Ambasadorem Drużyny SMA. Uczestniczył w ważnych dla SMAków wydarzeniach, kibicował nam i dopingował osoby, które nas wspierają. Dla naszej społeczności SMA stał się bliski.
Rozdawał dobro, emanował ciepłem.
Był najbardziej pokornym "celebrytą", jakiego znam.

😇 Może więc złóżmy sobie jednak życzenia - idąc jego przykładem miejmy ciepło w sercu, Światło wewnętrzne. Pewność, że to, czego się podejmujemy jest DOBRE. Bo życie jest za krótkie, żeby móc pozwolić sobie na zło. Otaczajmy się takimi ludźmi, którzy pomagają prowadzić do Dobrego. A dzięki temu bądźmy szczęśliwi, teraz i Później. 🌠 🌲



sobota, 27 listopada 2021

All inclusive

All inclusive

 Mam nerwicę wegetatywną lub inaczej mówiąc lęki uogólnione. Jestem z jednej strony obciążona genetycznie, a z drugiej choroba, która dostarczyła i dostarcza bardzo wiele powodów do strachu, wzmacnia tę przypadłość. Dostałam pełen pakiet. All inclusive. 

Objawia się to w przeróżny sposób, m.in. jestem trochę aspołeczna. Dziwnie to brzmi, gdy wszyscy znają mnie z działalności publicznej. Bardzo często słyszę, że jestem "otwarta". Że potrafię mówić, łatwo łapię kontakt. Wczoraj ktoś zapytał: "Ty to chyba lubisz dużo mówić, tak, jak ja, no nie?".
No, nie. Jeśli jestem z kimś sam na sam w pomieszczeniu, to oczywiste jest, że rozmowa jakoś się toczy. Nie jestem skrajnym gburem, ani mrukiem. Ale, gdy znajdę się w grupie większej, niż 3 osoby, to jestem tą, która mówi najmniej. Nie czuję wewnętrznego przymusu, by wypowiedzieć się na każdy temat, ani zabierać głos, gdy jest to zbędne. Mam problem z wypowiedzią, gdy wypowiada się jednocześnie kilka osób. Nie walczę o swój czas, ani o uwagę. 
Dlatego zupełnie inaczej jest na spotkaniach autorskich, gdzie mówię sama jedna do wielu ludzi. To jest zupełnie inna sytuacja, bo ci ludzie przyszli tylko po to, żeby słuchać tylko mnie. Nie muszę walczyć o uwagę. Z tego powodu łatwiej mi mówić do wielu obcych ludzi, niż do kilku osób z rodziny, czy znajomych. 

Nerwica przejawia się też tym, że bardzo stresuje mnie poznawanie nowych ludzi i bezpośredni kontakt z nimi na prywatnym gruncie. Lubię ludzi. Ale za każdym razem do polubienia prowadzi długa, wyboista droga. 

I tak, wczoraj sprzedawałam telewizor. 
Wystawiłam ofertę, popisałam z kilkoma ludźmi, wreszcie z jedną panią, która zdecydowała się przyjechać już teraz, za chwilę. Wszystko ustaliłam, dogadałam, luz. Mówię do mamy: "Już dalej ty się tym zajmij, rozmawiaj z nią, ja nie będę specjalnie siadała na wózek (pracuję leżąc, tylko tak obsługuję telefon i laptop), tylko po to, żeby pogadać 10 minut". Wyjaśniłam, co trzeba powiedzieć o TV i że i tak już zeszłam z ceny, i nie ma mowy o dalszych negocjacjach.
Ok, wszystko gotowe. Czekam. I czuję, jak z każdą minutą serce przyspiesza, dłonie wilgotnieją, ciśnienie rośnie. Coś zaczyna mnie rozpychać od środka, jestem spięta od stóp do głów. Znam to uczucie. Nic nowego, nie przeraża mnie, ale nie jestem w stanie nad tym zapanować. Mam wrażenie, że gdybym mogła wstać, poruszać się, poskakać, przeszłoby. Tymczasem leżę, coś - jak podnoszący się z kolan olbrzym - rośnie i rośnie we mnie, napiera na głowę, wydaje się, że nie wytrzymam... tylko, że nie wiem, co się stanie, gdy nie wytrzymam. I co to znaczy "nie wytrzymać". Jakby puszczenie było takie łatwe, to nie byłoby wytrzymywania. 
Więc wytrzymuję. 

Przyjeżdżają państwo, OBCY LUDZIE. Wchodzą do pokoju, w którym jest TV, a w którym nie ma mnie. Słyszę, jak wesoło rozmawiają dochodząc do newralgicznego punktu - piNiądze! Dolatują do mnie strzępki rozmowy: "To córka z państwem rozmawiała, ona ustalała z żoną cenę, ja nie mogę opuścić". Pan jednak nie dawał za wygraną. Z przerażeniem zorientowałam się, że padły słowa: "to już z córką trzeba ustalać". I nagle w drzwiach pojawia mi się obcy człowiek. 
Mówi "dzień dobry", ale wycofuje się. Wydaje mu się, że pomylił pokoje, że to nie do tej osoby skierowała go mama. Więc uśmiecham się i zachęcam: "Tak, tak, to ja sprzedaję telewizor, to ze mną pan pisał". Uśmiechnięty, bardzo życzliwy, ale tak skonsternowany, że współczułam mu bardziej, niż sobie. Wdepnięcie na kolejną minę - podchodzi do kanapy i wyciąga do mnie rękę. Już zaczęłam mówić, że ja niestety nie podam, gdy do pokoju weszła mama i pomogła nam się przywitać wyciągając moją dłoń do pana. W tym momencie wydarło się cichutkie: "ooojjj". Zaśmiałam się. 
Wiecie, leżę bezwładnie, pod kocykiem, na mnie jakaś rura kończąca się w gardle, a w dodatku rękę musi podnieść ktoś inny. Jakbym mogła powiedzieć, że wyglądałam, jak śmierć na chorągwi, to bym się cieszyła przynajmniej z pionizacji, ale nie! Ja wszystko all inclusive! W pozycji horyzontalnej, bez wesołego trzepotania na wietrze. 

Pan zaczyna od "dużo zdrówka", co tylko w tym jednym przypadku nie zadziałało na mnie jak płachta na byka. Było mega życzliwe, naprawdę. Nawet, jeśli było to współczucie, to tak szczere, że aż je akceptuję. Pan cały czas życzliwie uśmiechnięty wpatruje się we mnie i choć jest to trochę krępujące, to czuję od niego coś mega miłego. Pani natomiast wkroczyła do pokoju, rzuciła "dzień dobry" i próbowała patrzeć wszędzie, tylko nie na mnie. 
Można pomyśleć - czego ty, dziewucho, w końcu chcesz: lepiej na ciebie patrzeć, czy nie patrzeć?
Myślę, że przede wszystkim chcę naturalności. 

Pan w końcu przeszedł do sedna, pyta, czy dobijamy targu, mówię wesoło, że oczywiście, tyle, ile ustaliliśmy, roześmiał się: "czyli nic mniej? Jest pani dobrą pertraktorką!". Odliczył pieniądze przed moimi oczami i położył przy mnie. Wyszedł powtarzając dobre życzenia, a pani rzuciła "papa"... 
Myślę, że jeśli nadal nie będzie mnie opuszczało "szczęśliwe" all inclusive i dożyję sześćdziesiątki, to wciąż będzie się do mnie mówiło "papa".

Gdy państwo wyszli, powoli, stopniowo, napięcie zaczęło lżeć. Strasznie zachciało mi się pić i jeść. Głowa trochę odpuszczała, cokolwiek to znaczy. 
Oczywiście powody takich reakcji są złożone, a nie pojedyncze, jak przyjście obcych ludzi. Nie za każdym razem przeżywam takie apogeum stresu. W końcu spotykam się co chwilę z kimś nowym. 
Jednak zawsze czuję się niekomfortowo i za każdym razem jest to przekraczanie swoich granic. 

Bardzo, bardzo często słyszę, że jestem silna i zaczynam w to wierzyć, gdy uzmysłowię sobie jak wiele mam powodów, żeby taka być. Myślę też, że jest mi coraz trudniej.
Jestem pytana, jak to robię. 
Niestety, nie posiadłam żadnej tajemnej wiedzy. 
Po prostu wytrzymuję.
Bo puścić i tak się nie da. 

Pamiętaj, że Ty możesz zawsze poskakać.


czwartek, 9 września 2021

Zamki na piasku

Zamki na piasku

 ☀ Morza szum, ptaków śpiew

Złota plaża pośród drzew
Wszystko to w letnie dni
Przypomina...
...wiele mi... ☂

Leżąc tak na tej złotej plaży myślałam, jak dużo wydarzyło się w ciągu zaledwie 3 ostatnich miesięcy. Sukces gonił sukces. Wygrana w konkursie Lady D., nagrany fajny reportaż z fajną ekipą, profesjonalna, kobieca, sensualna sesja zdjęciowa, no i - najważniejsze - obrona pracy dyplomowej na 5 i otrzymanie tytułu psychologa biznesu.
Wszystko to wiązało się w mniejszym lub większym stopniu ze stresem i wysiłkiem psychicznym i/lub fizycznym.
Może się wydawać, że wiele rzeczy przychodzi mi łatwo, ale to nieprawda :)
Żeby cokolwiek osiągnąć, nawet głupie wakacje, trzeba się starać.

Po moich trzymiesięcznych staraniach starałam się odpocząć słuchając morza i wiatru. Starałam się nie myśleć o trudnościach, problemach i o tym, co będzie dalej.
Dwutygodniowy wyjazd nad morze, bardzo daleko od domu dał mi wytchnienie psychiczne, choć fizycznie nie było łatwo. Notoryczne uzależnienie od innych też nie pomaga w oderwaniu, poczuciu wolności, choćby psychicznej.

🌄 Mimo tego cieszyłam się zasłużonymi wakacjami!
Odwiedziłam rodzinę w Koszalinie, pojechałam do Ustki i Darłowa. I choć Dąbki, w których mieszkałam, są dobrym miasteczkiem wypoczynkowym i zdrowotnym, to stwierdziłam, że jednak jestem typowym mieszczuchem i na urlop muszę wybierać duże miasta, żeby przez 2 tygodnie mieć odmianę: chaos, zabawę, atrakcje. Musi się dziać! Musi tętnić życiem.
Generalnie żyję na co dzień w ciszy i spokoju, do tego jestem przyzwyczajona i tego chcę, ale wakacje, to czas przewrotu wszystkiego, co ma miejsce przez cały rok.

Jadłam ulubionego halibuta, wreszcie CHRUPIĄCE gofry, grzebałam ręką w piachu i OSTATNIEGO dnia spaliłam się na mulatkę!
Pogoda dopisała, choć i tak wiecznie było mi zimno :)
Poznałam 67-letniego pana i jego żonę, jeżdżącego na skuterku inwalidzkim, emerytowanego górnika, który ostatniego dnia przed swoim wyjazdem zagadał do mnie na plaży: "Widziałem jak któregoś dnia byłaś w szpilkach... Ładne masz nogi..." - Facet zawsze pozostanie facetem :)

🌅 Sporo się śmiałam, rozmawiałam z ludźmi, wymieniałam się ukłonami z już kojarzonymi niektórymi osobami. Piłam wino, "tańczyłam" w rytm wakacyjnej muzyki. Cieszyłam się chwilą i nie przejmowałam niezadowoleniem pana serwisanta mojego respiratora na widok piachu w bebechach :)

Tak minęły 2 słoneczne tygodnie urlopu.
Zapamiętam to ciepło od ludzi, radość, spokój, śmiech, piękne widoki wzburzonego morza i zachodzącego słońca. ☺
Tylko to się liczy.
Wszystko inne, to zamki na piasku.















poniedziałek, 23 sierpnia 2021

Znowu jestem w TV!

Znowu jestem w TV!
Skąd biorę siłę, gdy wszystko wali się na głowę?
Co według mnie oznacza „nie poddawać się”?
Czy respirator pomaga mi w oddychaniu od zawsze? Na czym dokładnie polega moja choroba? Czy jest lek na nią? 
Na swoim blogu podkreślam, że 10 lat temu urodziłam się na nowo. Na czym polegała ta przemiana? 
Skończyłam psychologię na AHE w Łodzi. Dlaczego wybrałam akurat ten kierunek, tę uczelnię? 
"Jesteś jak dobry anioł pełen pozytywnej energii. W swojej książce „Aczkolwiek – kocham życie”, opisujesz swoje doświadczenia i życie. Pokazujesz jak być wytrwałą, nie myśleć tylko o sobie, jak kochać i jak pozostać sobą. Co spowodowało, że zapragnęłaś ją napisać?" 
"Kiedy spojrzy się na Ciebie to promieniuje z Ciebie prawdziwa dama. Zadbana, umalowana, pięknie ubrana. Czym dla Ciebie jest kobiecość?" 

Na te pytania odpowiedziałam w chyba najlepszym do tej pory, według mnie, wywiadzie i reportażu realizowanym przez kreuje.pl Pytania niebanalne, nie dotykające wyłącznie niepełnosprawności, ani techniki pisania przeze mnie książki. Nie było nudno i sztampowo. Naprawdę już ziewam, gdy kolejny raz słyszę: "Jak to jest spotkać się z trzema papieżami?", "Jakie są pani marzenia?" itp. 

Pytania, które padły od ekipy pochodzącej z uczelni, której jestem absolwentką - i na której to uczelni byłam jakoś znana dzięki ekipie Arterion Studio - w większości dotyczyły mojego... świata wewnętrznego :) I uważam, że pisząc książki o czymkolwiek - ba! - zajmując się czymkolwiek, to właśnie jest najciekawsze. Wejście do czyjejś głowy, poznanie sposobu konstruowania myśli, ich selekcja, nadawanie myślom priorytetów. 

Nagranie trwało 3 godziny, a reportaż zajmuje niecałe 20 minut - nie da się zmieścić wszystkiego, co się działo i według mnie padło kilka bardzo ciekawych pytań i odpowiedzi, których tutaj nie możemy usłyszeć, jak na przykład "Czy spotykasz się z krytyką wobec swojej osoby? Twoje blogowe wpisy, a także książka ogromnie motywują mnóstwo ludzi. Jak to jest być wzorem dla wielu osób? Nie obce są Ci podróże, przeleciałaś balonem, jeździsz na nartach z respiratorem, opalasz się na plaży i słuchasz śpiewu ptaków w parku, byłaś w kilku związkach, masz rodzinę i przyjaciół. W jaki sposób czerpiesz przyjemność z życia. Co jest dla Ciebie najważniejsze?" 

Jednak na nie jeszcze przyjdzie czas, a tymczasem zapraszam do obejrzenia bardzo wartościowego, myślę, reportażu, wykonanego w profesjonalny sposób. 

Całej ekipie dziękuję za wesołą, luźną i przyjazną atmosferę, śmiechy i prywatne rozmowy :) A Wam drogie Panie, Justyna Stanik-Rybak i Justyna Domagała, za udział w filmie i w moim życiu :) Bez Was nie byłoby tego dopełnienia, wydźwięku i koloru. 











poniedziałek, 19 lipca 2021

Obroniłam tytuł psychologa biznesu!

 Obroniłam tytuł psychologa biznesu!

 Spełniłam marzenie, które postawiłam sobie w wieku 19 lat.

Będzie dosyć długo, ale jeśli macie ochotę, dotrwajcie do końca. Myślę, że w świecie złożonym z wielu dziwnych, małych światów jest to jakoś istotne.
* * *
Można myśleć, że to tylko licencjat. Że tak wiele ludzi to robi. Że tylko formalność. Nic nie znaczący papierek. Że studia nie są lub nie muszą być potrzebne. Że to pikuś. Nie trzeba być orłem, by w dzisiejszych czasach otrzymać wykształcenie wyższe.
I to wszystko prawda.
Ale ja pierwszy raz w życiu nie dewaluuję swojego osiągnięcia. Wiem, jak wiele trudu, zawiedzionych nadziei, kolejnych podejmowanych prób, determinacji i rozgoryczenia mnie to kosztowało.
Do 3 razy sztuka?
Nie. Do tylu, na ile masz siłę.
Ja próbowałam 5 razy.
1. Tuż po maturze okazało się, że bariery architektoniczne na ówczesnej Politechnice Radomskiej są nie do pokonania, pomimo kilkakrotnego upewniania się i ustalania z władzami uczelni.
2. Następnie więc spróbowałam na Collegium Nauczycielskim Języków Obcych, gdzie dostosowanie było w pełni, jednak czynnik ludzki zawiódł. Koleżanka, z którą się przyjaźniłyśmy przez 3 lata chodząc do jednej klasy w liceum, na studiach znalazła nowe towarzystwo i omijała mnie szerokim łukiem. Nie pomagała w wyjęciu książek z plecaka, zbiegała szybko po schodach, żeby tylko nie wcisnąć mi guzika do windy. Zostawałam na górze, w cichym, ciemnym korytarzu czekając, aż ktoś będzie przechodził i ze mną zjedzie.
Do domu wracałam zmiażdżona psychicznie.
3. Później wypadła tracheotomia. Rok wyjęty z życiorysu. Następny, to walka o wolę życia, a dopiero w kolejnym pomyślałam, że może by znów spróbować. Wyższa Szkoła Handlowa miała wszystko, czego trzeba. Budynek bez barier, fajni ludzie, a nawet inicjatywy, by dać mi uczelnianego asystenta, który będzie siedział za mnie na wykładach i sporządzał notatki. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, papiery złożone, dostałam się z wystarczającą liczbą punktów na dziennikarstwo. Okazało się, że ze względu na brak kadry nie mogą otworzyć kierunku.
4. Po kilku latach od przebytej frustracji znów spróbowałam na Uniwersytecie Humanistyczno-Ekonomicznym w Radomiu. Wszystko niby dogadane, wyjaśniona sytuacja i potrzeba studiowania online. Jednak uczelnia nie miała doświadczenia z tak wymagającą studentką i nie potrafiła wypracować sposobu nauczania. Nie przysyłali materiałów do nauki, na egzamin musiałam nauczyć się sama, zdobywając materiały, o egzaminach byłam informowana tego samego dnia, w którym miał się odbyć, mailowo... Nie dało się tak studiować, a już na pewno pisać pracę i się bronić. Mimo, że na filologii angielskiej przebrnęłam przez 3 lata męki i nerwów.
5. I wreszcie tu, w Łodzi, na Akademii Humanistyczno-Ekonomicznej, mogłam studiować online psychologię.
Ciężki kierunek, bardzo dużo nauki, projektów do wykonania. Jednak wykładowcy, poza jednym wyjątkiem, przemili, pomocni, życzliwi. Z semestru na semestr wszystko szło bez większych problemów technicznych, logistycznych. Pracowaliśmy indywidualnie i grupowo nad projektami z kolegami i koleżankami. Trzymaliśmy się razem, pomagaliśmy sobie nie znając się osobiście. Wzajemnie się dopingowaliśmy, wymienialiśmy informacjami, wspieraliśmy.
Aż doszliśmy do końca.
Przyszedł dzień obrony, od którego od jakiegoś czasu uzależniałam wszystko.
"Zajmę się tym po obronie", "Pomyślę po obronie", "Zdecyduję, jak się obronię". Ten temat zajmował tak wiele mojej energii i nerwów, że nie mogłam skupić się na niczym innym, stres był tak duży, dlatego, że po tylu latach powstała presja i niedowierzanie, że to się w końcu ziści. No i ambicja nie zostałaby nakarmiona, gdybym dostała mniej, niż 5...
A poza tym mnóstwo materiału do nauki, losowanie pytań i niepewność, czy odpowiem wystarczająco, pomimo pewności, że wszystko umiem.
Ze względu na Covid mieliśmy wybór, czy zdawać online, czy stacjonarnie. Przez 3 lata nigdy nie pojawiłam się na swojej uczelni (a mimo tego na uczelni byłam już znana z pewnych względów, o których wkrótce...), ponieważ dla mnie było to logistycznie i fizycznie bardzo trudne, by pojechać na zjazd i przez 3 dni siedzieć na wykładach od rana do wieczora. Egzaminy również zdawałam online. Czasem na naszej specjalnej platformie, czasem przez kamerę z wizją i fonią. I tak, jeden raz, jednocześnie pisząc na ekranie i mówiąc zdawałam na drugim roku egzamin na leżąco i w takiej pozycji widział mnie mój wykładowca dr Andrzej Zbonikowski, który później był recenzentem mojej pracy dyplomowej...
Ze względu na te trudności było oczywiste, że będę się bronić online, skoro jest taka możliwość. Jednak nie dawało mi spokoju to, że w tak ważnym dniu pozostanę cicho w domu, bez jednego, jedynego spotkania z moją promotor i bez tych wszystkich emocji, rozmowy na żywo z komisją, bez widoku murów uczelni, na której spełniam wieloletnie marzenie.
Mama i przyjaciółka namówiły mnie - i za to dziękuję! - mocno cisnąć i przełamując tysiąc moich obaw - byśmy pojechały.
Po 3 latach studiowania zjawiłam się na mojej uczelni, poszłam do Dziekanatu, do którego tak wiele razy dzwoniłam z różnymi sprawami. Wreszcie stanęłam pod drzwiami pokoju, w którym miałam dopełnić 12 lat prób.
Gdy Doktor Joanna Paul-Kańska, najlepszy promotor, jakiego mogłam sobie wymarzyć, otworzyła drzwi i z uśmiechem oraz spokojnym luzem zaprosiła mnie do środka słowami: "Pani Joanno, oddychamy, spokojnie, wszystko będzie super" - weszłam do przytulnego pokoju, nie bardzo wiedząc co się dzieje. Stanęłam przed przewodniczącą komisji i dr Zbonikowskim, który ciepłym, subtelnym uśmiechem przywitał mnie mówiąc: "Wreszcie mamy okazję poznać się na żywo...".
Zamykając za mną drzwi, doktor Paul-Kańska rzuciła do osób, które ze mną przyjechały: "Będzie dobrze, pani Joanna jest bardzo zdolna". Uśmiechy komisji nie schodziły z twarzy, a ja stojąc do nich przodem nie wiedziałam, gdzie patrzeć ☺ Czułam, że cieszą się, iż tu stoję.
Pani przewodnicząca poinformowała mnie, że najpierw nastąpi chwila formalności, odczytała coś, na co miałam wyrazić zgodę - jednak nie pamiętam, co to było... ☺ W końcu przeszliśmy do losowania pytań. Musiałam odpowiedzieć na 4 i tak też zrobiłam, ale w trakcie padały pytania dodatkowe głównie od dr Zbonikowskiego, który przez wszystkie moje wypowiedzi delikatnie potakiwał głową potwierdzając, co mówię i zachęcając do kontynuacji.
W końcu przeszliśmy do omawiania mojej pracy, promotor stwierdziła, że temat jest bardzo ważny, a praca przydatna społecznie, doktor zasugerował, że temat mogę pogłębić na magisterce... ☺
Siłą rzeczy, odnosząc się do pracy, rozmawialiśmy o mnie, o mojej działalności. Doktor Paul-Kańska chwaliła mnie do reszty komisji, mówiła o mojej książce, blogu. Atmosfera była taka, jakby spotkało się grono znajomych po dłuższym czasie.
Wreszcie pani przewodnicząca powiedziała oczywistym tonem, że ona więcej pytań nie ma, jakbym wyczerpała wszystko, co trzeba było. Pani promotor poinformowała, że po 3 osobach, czyli po mnie, odbędzie się krótka narada, po której zaproszą całą trójkę i oznajmią werdykt.
Otworzyła mi drzwi, puściła z uśmiechem oko do moich towarzyszy, a ja wyszłam na korytarz mając ochotę krzyczeć z radości ☺
Dokonało się. To był koniec. Tyle stresu, trudu, lat prób, nauki, wysiłku... Odnalazło swój sens.
Na korytarzu, czekając na wyniki, opowiadałam kolegom, którzy mieli zdawać po mnie, jak było, jak to wygląda. Z kolegą z innej specjalizacji stwierdziliśmy, że psychologia, to tak specyficzny kierunek, iż muszą tu być specyficzni ludzie, zarówno po stronie wykładowców, jak i studentów. Inni, empatyczni, wyczuleni.
Wreszcie otworzyły się drzwi i doktor Paul-Kańska wyczytała chronologicznie trzy nazwiska zapraszając do środka.
- I pani Joanna Czapla... ocena bardzo dobra! Pani Joanno, gratulujemy wyników, jest pani jedyną studentką, która wszystko oddawała terminowo. Proszę czasem do mnie napisać o swoich kolejnych sukcesach. 🏆
W tym pokoju było tak wiele uśmiechów i sympatii po obydwu stronach, że czystą przyjemnością było tam stać i słuchać o sobie tyle pięknych słów z ust doktorów.
Wyszliśmy wszyscy śmiejąc się i skacząc - ja w swojej głowie ☺
Po chwili opanowania wróciłam do pokoju, by poprosić moją promotor na korytarz.
W podziękowaniu za prowadzenie, życzliwość i szacunek dałam swoją książkę z dedykacją. Pani Doktor mnie objęła mówiąc, że to jeden z najlepszych prezentów jakie dostała i że sama o tym myślała, że chciałaby książkę ode mnie.
Zdradziła, iż opowiada o takiej swojej studentce ludziom, którzy nie są tak bardzo chorzy, jak ja, a mimo tego nie potrafią zająć się swoim życiem.
Przynajmniej 2 razy powiedziała, że jest ze mnie dumna, a dla mnie to najważniejsze słowa...
Na koniec natomiast padło coś, co mnie emocjonalnie rozwaliło: "Proszę się troszczyć o pani rozwój naukowy" ☺
Nie da się opisać radości jaką czułam. Czuję. W tym momencie, gdy to piszę, jestem szczęśliwa. A to naprawdę rzadkie uczucie ☺
3 godziny drogi do domu banan nie schodził mi z ust. Po obronie przyjaciółka dała mi niespodziewany prezent, a w domu czekały kwiaty od przyjaciela.
Poszliśmy do restauracji, zjadłam homara ☺ i wypiłam drinka, pierwszy raz od dawna.
* * *
Dzisiaj odpoczywam. Czuję się bardzo zmęczona. Emocjami i kumulacją stresu.
Zbieram siły na kolejne dni świętowania.
Cudownie jest czuć luz, brak obowiązków, wstać rano i NIE MUSIEĆ. Uczyć się, spinać, organizować czas, robić projekty, zadania.
Ale najwspanialej jest czuć spełnienie ☺
Byłam jedyną studentką na tej uczelni, która oddycha za pomocą respiratora i nie rusza żadną częścią ciała, oprócz języka 😉
Jeżeli mnie się udało, z tak licznymi ograniczeniami i trudnościami, to pomyśl, co możesz Ty...
Mnie osobiście zapiera dech w piersi, gdy pomyślę, jak bardzo można wykorzystać swoje istnienie tutaj będąc choć trochę sprawniejszym. 💪
Tak naprawdę możesz wszystko, jeśli tylko bardzo chcesz. Jestem żywym dowodem.
* * *
A teraz WAKACJE!
Niedługo wyjeżdżam na 2 tygodnie nad morze, by nabrać świeżości umysłu, dać odpocząć mięśniom ręki i skumulować energię do rozpoczęcia w październiku studiów magisterskich! :)





sobota, 26 czerwca 2021

Otrzymałam tytuł "Lady D. Mazowsza"!

Otrzymałam tytuł "Lady D. Mazowsza"!

 Do konkursu Lady D. im. Krystyny Bochenek, organizowanego przez Mazowieckie Centrum Polityki Społecznej i mającego na celu zauważenie, docenienie oraz promowanie kobiet z niepełnosprawnością, które w jakiś sposób działają w społeczeństwie, swoim życiem zmieniają świat, tworzą coś swojego, robią coś pożytecznego - zostałam zgłoszona przez znajomych dziennikarzy.

Początkowo zamysł był taki, żeby mnie o tym nie informować i w tajemnicy wysłać moją kandydaturę, jednak bzdurne RODO ciągle psuje fajną zabawę i musiałam wyrazić zgodę potwierdzoną podpisem.
W ciągu ponad pół roku od zgłoszenia zdążyłam o tym zapomnieć, a gdy niedawno sobie przypomniałam i próbowałam przewrócić Internety do góry nogami w celu odnalezienia jakiejkolwiek zajawki o konkursie, jakichś przecieków dotyczących sposobu głosowania, zgłoszonych kandydatek, ewentualnych nagród... okazywało się, że tajemnica jest strzeżona jak UFO przez amerykańskie służby CIA.
Myślę więc sobie - jakiś pic na wodę. Nie jest nagłośnione, więc pewnie sprawa ucichła, a w ogóle to jakoś to wszystko dziwne.
Aż tu nagle dostaję maila z zaproszeniem na galę konkursu niedaleko Warszawy.
Myślę sobie - jeszcze dziwniejsze. Nie było żadnego głosowania, albo ja po prostu nie zostałam o tym poinformowana, bo to nie ja siebie zgłaszałam. Może komuś coś umknęło, w każdym razie nie mam tam po co jechać.
Poza tym gala w środku tygodnia, w środku dnia... zapewne będzie to jakaś popierdółka.
No, ale jednak coś mi nie daje spokoju. Dzwonię do organizatorów, pytam jak odbywało się głosowanie... Okazuje się, że w skład komisji weszło 12 osób, różnych przedstawicieli różnych instytucji...
Hm, no biję się z myślami. Tak strasznie mi nie pasuje tam jechać, organizować cały dzień... Ale jeśli jednak dostanę jakieś tam wyróżnienie i moje nazwisko zostanie wyczytane, to trochę lipa, gdy mnie nie będzie.
Nie potrafiąc podjąć decyzji napisałam maila prosząc o info, czy jest sens, że mam prawie 2 godziny drogi, że muszę brać urlop ja i osoba mi towarzysząca... Dostałam odpowiedź: "Jest sens ☺".
W swojej skromności i pokorze 😊 wcale nie zrozumiałam tego jednoznacznie. Powodów dla "sensu" mogło być kilka.
pomyślałam, że JAKBY i JEŚLI, to będę bardzo żałować.
Pojechałam.
Na miejscu okazało się, że gala jest organizowana w malowniczych ogrodach Pałacyku, a reprezentują ją na ponadprzeciętnie profesjonalnym poziomie dziennikarz @Michał Figurski, przedstawiciele Rządu oraz dyrektorzy MCPS. Kamery, fotoreporterzy i flesze rejestrowały każdy ruch, bufet serwował różnorodne przekąski, a rozrywki dostarczył koncert zespołu Three Of Us.
Radom królował pośród całego województwa Mazowieckiego. W każdej kategorii występowała przynajmniej jedna kobieta z mojego miasta, a w większości było ich kilka.
Konkurs składał się z sześciu kategorii. W każdej z nich wyłaniana była jedna laureatka. Ja, jako jedyna, byłam nominowana w aż dwóch kategoriach - "Życie społeczne" oraz "Kultura i sztuka", a moje nazwisko zostało odczytane jako laureatki w tej ostatniej.
Byłam szczerze zaskoczona, wręcz zszokowana. Spodziewałam się najwyżej wyróżnienia, a nie wygranej.
Odbierałam stos nagród, podawałam rękę (a w zasadzie dotykano mi ręki ☺ ) kilku ważnym ludziom z uśmiechem, który nie chciał mi zejść z ust ☺
Od razu po gali Magdalena Gliszczyńska z Radio Plus Radom zrobiła ze mną wywiad live telefonicznie na antenę, który można odsłuchać tutaj: https://radioplus.com.pl/.../56019-joanna-czapla-z...
Wciąż jestem w amoku rozmów, gratulacji i radości, ale najbardziej cieszę się z tego, że obraz niepełnosprawności zaczyna się transformować i że cała reszta wspaniałych kobiet, które wraz ze mną były kandydatami do tego prestiżowego konkursu pokazują siebie, nie chowają się w domu, zmieniają świat i przyczyniają do kreowania obrazu nowoczesnego społeczeństwa zdolnego do integracji.
Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger