piątek, 23 września 2011

Coś za coś

Sama siebie nie poznaję. Od szpitala zmieniłam się w sensie psychicznym ogromnie. Jestem dużo odważniejsza i robię takie rzeczy, do których kiedyś sam Benedykt by mnie nie zmusił. W poniedziałek umówiłam się z całkiem obcą panią na lekcje angielskiego. Znalazłam anons w necie i dzisiaj odbyły się pierwsze zajęcia :)
Największym moim problemem w angielskim jest mówienie. Gramatykę i inne pierdółki znam, gdy sama w myśli wyobrażam sobie dialog to też jest dobrze, ale kiedy mam powiedzieć coś po angielsku na głos do kogoś to jest blokada i koniec. Mam wrażenie, że ja nie umiem, że ja nie wiem jak to ma wyglądać. Dlatego powiedziałam pani Agnieszce, że chodzi mi głównie o mówienie. No i dzisiaj przez 50 min cały czas gadałam in English, było, powiedziałabym, bardzo dobrze. :)
Następna lekcja że wtorek i tym razem zwiększymy poziom.

Na moich pierwszych korepetycjach w życiu, właśnie z angielskiego, przed maturą, stresowałam się tak bardzo, że przez pierwszych kilka lekcji nic do mnie nie docierało. Korepetytorka poprawiała mnie, a ja robiłam wciąż te same błędy. Więc kiedy już się umówiłam na konkretny termin to nie mogłam uwierzyć w to co robię. Nie wiem co mi jeszcze przyjdzie do głowy. Czuję się zagrożona sama sobą...

Podczas mojej ostatniej wizyty w szpitalu, wtedy kiedy był problem z respi, mówiłyśmy pani doktor, że jestem dużo zdrowsza niż kiedy nie miałam respiratora, że lepiej się czuję, przybrałam na wadze, jestem odważna, otwarta i w ogóle pod każdym względem jest lepiej, mimo wszystko. Pani anestezjolog powiedziała "widzisz Asia - coś za coś".
Tak więc, nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Szczerze mówiąc, cieszę się, że ten szpital mi się przytrafił. Wiele zmienił.

P.S. A wiecie co ja mam? GIEWONT!!! Madzia zdobyła go za mnie i dla mnie. :) Takiego wielkiego prezentu nigdy nie dostałam. ;)
Dziękówka! :D

środa, 21 września 2011

Trudne pytanie

Dzisiaj przebyłam najdłuższą drogę od czasu szpitala - 35 km :) (właśnie, teraz to jest mój najczęstszy określnik czasu - PRZED szpitalem i PO szpitalu). Byłam w Przysusze u znajomej dentystki. Na początku się bałam, jak to ja, ale jak już się zaczęło to strach opadł. Było mi wygodnie, bo sobie leżałam, a nie tak jak kiedyś -  powyginana i bardzo podobał mi się gabinet, bardziej przypominał pokoik niż surowy gabinet lekarski. No i atmosfera była oczywiście bardzo przyjazna.
Następna wizyta w przyszłą środę i już na pewno nie będę się tak stresować.

Musiałam tam wypełnić ankietę i jedno z pytań brzmiało: "Jak oceniasz swój stan zdrowia". I miałam niemały problem. Trochę głupio brzmi odpowiedź "dobrze", jak się na mnie patrzy - respirator, rura... Ale tak na prawdę to ja się czuje lepiej niż przed szpitalem, jestem zdrowsza. Mama mówi:
- to zostawmy to.
- nie, zaznacz DOBRZE.

Stopniowo zwiększam dystans jazdy, stopniowo wracam do siebie i ciekawa jestem do jakiego etapu sprzed szpitala dojdę...
W drodze powrotnej rozmawialiśmy o weselach, w przyszłym roku mamy trzy.
Tak myślę i pytam mamę:
- A czy ja jeszcze kiedyś pójdę na wesele?
- Noo... jak będziesz chciała...

Ale właśnie. Czy ja będę chciała...? (Czy będę miała odwagę...?)

poniedziałek, 19 września 2011

Małe zmiany

No właśnie. Dodałam tutaj kilka rzeczy: jest kalendarz, licznik odwiedzin od 15.09, mój status GG, link ze stronką AVALONu, którego jestem beneficjentem - no wiecie Kochani, jakbyście mogli i chcieli..., ale najbardziej cieszę się z muzyczki, jeśli lubicie jak coś Wam brzęczy w tle to możecie sobie włączyć - myślę, że ta piosenka dobrze oddaje charakter strony...
No i zmieniłam całą szatę graficzną, tamta była według mnie mdła i za różowiutka :)
Jak Wam się teraz podoba wygląd bloga?

sobota, 17 września 2011

To tylko maszyna...

O ja cież pierdziele! Przed chwilą wróciłam ze szpitala. Dzisiaj jest w ogóle dzień pełen, mmmm... niespodzianek. Podczas spaceru wydzielina nie chciała się odessać, stresowałam się, raz respirator rąbnął o asfalt, stresowałam się, drugi raz respirator rąbnął o podjazd, stresowałam się.

Leżałam już sobie spokojnie na kanapie, śmiałam się, rozmawiałam, aż tu niespodziewanie mój Przyjaciel Karat zbuntował się i przestał pompować powietrze.
I panika.
Wyłączamy, włączamy - nic.
Przeszłam na ambuł, czułam, że to nie to, za mało mam powietrza.
Telefon do doktor Biegańskiej - mojej anestezjolog.
Jedziemy do szpitala żeby mogła sprawdzić mój sprzęt i żeby podłączyli mnie do szpitalnego respi.
Mimo woli poszły mi łzy, ale tylko raz :)
Doktor sprawdziła i po 5 sekundach wszystko grało i śpiewało.
Momentalnie stres ze mnie spłynął, zrobiło mi się ciepło, gadalam i śmiałam się do wszystkich. :D

Byłam tam koło pół godziny.
To był mój najkrótszy pobyt w szpitalu w życiu. ;)


Dziękuję za szybką pomoc, dobre serca i okazane ciepło...

piątek, 16 września 2011

Spacerek

Wybrałam się na spacer, na elektrycznym, pierwszy raz od jakiś... 6 miesięcy? Czułam się tak jak przed szpitalem, było świetnie. :D Z tą różnicą, że nie mogę wychodzić już sama, ale zanim mama wyszykowała siebie i Danielka to ja wyszłam wcześniej, szłam chodniczkiem i sama do siebie się uśmiechałam :) I fruu... na ulicę! Poczułam się chociaż przez kilka chwil SAMODZIELNA:)

Panie z naszych osiedlowych sklepików pytały już moich rodziców gdzie Asia, czemu się nie pokazuje, bo zawsze robiłam tam zakupy, często mnie widziały, a tu tyle miesięcy cisza. I to właściwie było moim głównym celem wyjścia na dwór. Ale żeby nie było, że przyszłam tylko po to żeby się pokazać to w jednym sklepie kupiłam sobie ciasteczka, w drugim Małemu kinder bueno i nareszcie popatrzyłam na te wszystkie kolorowe pyszności. :D Panie bardzo się ucieszyły, że mnie widzą (ja zresztą też).

Szłam, oglądałam moje osiedle (odkryłam, że przy moim bloku nie ma już kiosku - od pół roku :O) wiatr rozwiewał mi włosy i czułam, że żyję! :)

Przechodziłam koło kościoła, zatrzymałam się, popatrzyłam, zostawiłam mamę i p. Ewę i razem z Danielkiem weszłam na plac. Ogarnęła mnie mała nostalgia, dawno mnie tam nie było...

Byłam na spacerze jakąś godzinę, po powrocie do domu musiałam zrobić jeszcze parę rzeczy więc położyłam się po 3 godzinach zmordowana. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, bo siedziałam już 6 godzin, ale jeżdżenie po naszych chodnikach i krawężnikach to teraz dla mnie naprawdę nie jest prosta sprawa. Utrzymywanie równowagi ciała i głowy w pionie na dworzu to Mont Everest, ale dałam radę, nie boj się! :D

Jeszcze do Kerfura muszę się wybrać, uda mi się na pewno.

poniedziałek, 12 września 2011

Rozmowy uczą...

Sobotę i niedzielę spędziłam w Cerekwi u cioci i wujka. Pogoda na początku nie była ciekawa więc nie nastawiałam się na opalanie, ale w niedzielę nieoczekiwanie zrobiło się gorąco. Przebrałam się w coś co trochę bardziej odkrywa ciało, wyszłam na taras i leżałam. Nienawidzę się opalać, bo nie znoszę leżeć bezczynnie plackiem, ale lubię być opalona :) Leżałam więc patrząc w niebo, męczyłam się upałem i ćwiczyłam silną wolę. Byłam już wcześniej dość mocno opalona, a teraz to już w ogóle jestem brązowiutka, prawie jak mulatka ;-)
Wczoraj też odkryłam, że o wiele lepiej jest myśleć i się modlić na powietrzu, w przestrzeni niż w czterech ścianach.

Gdy już zeszłam ze słońca (moje serduszko raczej go nie lubi) poszłam do domu, towarzyszył mi Danielek i wywiązała się ciekawa rozmowa. Pytam:
- Danielku gdzie Krzyś?
- Poszedł do kolegi na trampolinę.
- A ty nie chciałeś pójść?
- Chciałem i nie chciałem, chciałem i nie chciałem...
- Ja to bym chciała poskakać :)
- A dlaczego nie idziesz? Bo masz chorą szyjkę?
- Tak, chorą szyjkę i chore nóżki.
- Nóżki odpoczną i nie będą bolały! :D
- Ale mnie nóżki nie bolą tylko nie mają siły żeby chodzić.
- Nóżki odpoczną i będą miały siłę! :)
- I będę mogła chodzić?
- TAK! :D

No właśnie, dla dzieci nie istnieją problemy, wszystko jest do rozwiązania, wszystko da się wytłumaczyć, nie ma rzeczy niemożliwych. Mają zarąbistą wyobraźnię :) Bardzo mi się podobają rozmowy z Kaczorkiem :)

Mój kochany... przyszedł wieczorem dać mi buzi na dobranoc. Jak ode mnie odchodził to zacisnął piąstkę i powiedział, że tu ma całuska od cioci... A przecież ja go nie pocałowałam...

poniedziałek, 5 września 2011

Niezwykła kobieta

31 sierpnia Paulina Pruska odeszła na dłużej.

Była tylko 5 lat starsza ode mnie, prowadziła bloga od 2009 roku, też tu, na Bloggerze: http://paulapruska.blogspot.com/. Może dlatego czuję, że jest mi w jakiś sposób bliska.

Opisywała swoją walkę z niezwykle złośliwym i rzadkim nowotworem.
Chociaż sama nienawidzę gdy ktoś mówi, że jestem dzielna, to Jej inaczej nie potrafię określić.
Pomimo ciągłego pobytu w szpitalu, nieustannych badań, zmęczenia i ogromnego bólu wszystko obracała w żart, wszystko mówiła z uśmiechem, nie poddała się aż do końca.

Pomagali Jej ludzie, pomagał Jej blog. To on dodawał Jej sił.



Świeć Panie nad Jej duszą.

piątek, 2 września 2011

Choróbsko ;(

Leżę zakatarzona, załzawiona, osłabiona i oglądam smutne, romantyczne odcinki "Brzyduli". To jest życie!

I nic mi się nie chce pisać.

P.S. Nowa książka do kolejki przekazana mi od Pani, której w ogóle nie znam :) "E-mail od Pana Boga".
Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger