Sama siebie nie poznaję. Od szpitala zmieniłam się w sensie psychicznym ogromnie. Jestem dużo odważniejsza i robię takie rzeczy, do których kiedyś sam Benedykt by mnie nie zmusił. W poniedziałek umówiłam się z całkiem obcą panią na lekcje angielskiego. Znalazłam anons w necie i dzisiaj odbyły się pierwsze zajęcia :)
Największym moim problemem w angielskim jest mówienie. Gramatykę i inne pierdółki znam, gdy sama w myśli wyobrażam sobie dialog to też jest dobrze, ale kiedy mam powiedzieć coś po angielsku na głos do kogoś to jest blokada i koniec. Mam wrażenie, że ja nie umiem, że ja nie wiem jak to ma wyglądać. Dlatego powiedziałam pani Agnieszce, że chodzi mi głównie o mówienie. No i dzisiaj przez 50 min cały czas gadałam in English, było, powiedziałabym, bardzo dobrze. :)
Następna lekcja że wtorek i tym razem zwiększymy poziom.
Na moich pierwszych korepetycjach w życiu, właśnie z angielskiego, przed maturą, stresowałam się tak bardzo, że przez pierwszych kilka lekcji nic do mnie nie docierało. Korepetytorka poprawiała mnie, a ja robiłam wciąż te same błędy. Więc kiedy już się umówiłam na konkretny termin to nie mogłam uwierzyć w to co robię. Nie wiem co mi jeszcze przyjdzie do głowy. Czuję się zagrożona sama sobą...
Podczas mojej ostatniej wizyty w szpitalu, wtedy kiedy był problem z respi, mówiłyśmy pani doktor, że jestem dużo zdrowsza niż kiedy nie miałam respiratora, że lepiej się czuję, przybrałam na wadze, jestem odważna, otwarta i w ogóle pod każdym względem jest lepiej, mimo wszystko. Pani anestezjolog powiedziała "widzisz Asia - coś za coś".
Tak więc, nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Szczerze mówiąc, cieszę się, że ten szpital mi się przytrafił. Wiele zmienił.
P.S. A wiecie co ja mam? GIEWONT!!! Madzia zdobyła go za mnie i dla mnie. :) Takiego wielkiego prezentu nigdy nie dostałam. ;)
Dziękówka! :D