poniedziałek, 19 lipca 2021

Obroniłam tytuł psychologa biznesu!

 Spełniłam marzenie, które postawiłam sobie w wieku 19 lat.

Będzie dosyć długo, ale jeśli macie ochotę, dotrwajcie do końca. Myślę, że w świecie złożonym z wielu dziwnych, małych światów jest to jakoś istotne.
* * *
Można myśleć, że to tylko licencjat. Że tak wiele ludzi to robi. Że tylko formalność. Nic nie znaczący papierek. Że studia nie są lub nie muszą być potrzebne. Że to pikuś. Nie trzeba być orłem, by w dzisiejszych czasach otrzymać wykształcenie wyższe.
I to wszystko prawda.
Ale ja pierwszy raz w życiu nie dewaluuję swojego osiągnięcia. Wiem, jak wiele trudu, zawiedzionych nadziei, kolejnych podejmowanych prób, determinacji i rozgoryczenia mnie to kosztowało.
Do 3 razy sztuka?
Nie. Do tylu, na ile masz siłę.
Ja próbowałam 5 razy.
1. Tuż po maturze okazało się, że bariery architektoniczne na ówczesnej Politechnice Radomskiej są nie do pokonania, pomimo kilkakrotnego upewniania się i ustalania z władzami uczelni.
2. Następnie więc spróbowałam na Collegium Nauczycielskim Języków Obcych, gdzie dostosowanie było w pełni, jednak czynnik ludzki zawiódł. Koleżanka, z którą się przyjaźniłyśmy przez 3 lata chodząc do jednej klasy w liceum, na studiach znalazła nowe towarzystwo i omijała mnie szerokim łukiem. Nie pomagała w wyjęciu książek z plecaka, zbiegała szybko po schodach, żeby tylko nie wcisnąć mi guzika do windy. Zostawałam na górze, w cichym, ciemnym korytarzu czekając, aż ktoś będzie przechodził i ze mną zjedzie.
Do domu wracałam zmiażdżona psychicznie.
3. Później wypadła tracheotomia. Rok wyjęty z życiorysu. Następny, to walka o wolę życia, a dopiero w kolejnym pomyślałam, że może by znów spróbować. Wyższa Szkoła Handlowa miała wszystko, czego trzeba. Budynek bez barier, fajni ludzie, a nawet inicjatywy, by dać mi uczelnianego asystenta, który będzie siedział za mnie na wykładach i sporządzał notatki. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, papiery złożone, dostałam się z wystarczającą liczbą punktów na dziennikarstwo. Okazało się, że ze względu na brak kadry nie mogą otworzyć kierunku.
4. Po kilku latach od przebytej frustracji znów spróbowałam na Uniwersytecie Humanistyczno-Ekonomicznym w Radomiu. Wszystko niby dogadane, wyjaśniona sytuacja i potrzeba studiowania online. Jednak uczelnia nie miała doświadczenia z tak wymagającą studentką i nie potrafiła wypracować sposobu nauczania. Nie przysyłali materiałów do nauki, na egzamin musiałam nauczyć się sama, zdobywając materiały, o egzaminach byłam informowana tego samego dnia, w którym miał się odbyć, mailowo... Nie dało się tak studiować, a już na pewno pisać pracę i się bronić. Mimo, że na filologii angielskiej przebrnęłam przez 3 lata męki i nerwów.
5. I wreszcie tu, w Łodzi, na Akademii Humanistyczno-Ekonomicznej, mogłam studiować online psychologię.
Ciężki kierunek, bardzo dużo nauki, projektów do wykonania. Jednak wykładowcy, poza jednym wyjątkiem, przemili, pomocni, życzliwi. Z semestru na semestr wszystko szło bez większych problemów technicznych, logistycznych. Pracowaliśmy indywidualnie i grupowo nad projektami z kolegami i koleżankami. Trzymaliśmy się razem, pomagaliśmy sobie nie znając się osobiście. Wzajemnie się dopingowaliśmy, wymienialiśmy informacjami, wspieraliśmy.
Aż doszliśmy do końca.
Przyszedł dzień obrony, od którego od jakiegoś czasu uzależniałam wszystko.
"Zajmę się tym po obronie", "Pomyślę po obronie", "Zdecyduję, jak się obronię". Ten temat zajmował tak wiele mojej energii i nerwów, że nie mogłam skupić się na niczym innym, stres był tak duży, dlatego, że po tylu latach powstała presja i niedowierzanie, że to się w końcu ziści. No i ambicja nie zostałaby nakarmiona, gdybym dostała mniej, niż 5...
A poza tym mnóstwo materiału do nauki, losowanie pytań i niepewność, czy odpowiem wystarczająco, pomimo pewności, że wszystko umiem.
Ze względu na Covid mieliśmy wybór, czy zdawać online, czy stacjonarnie. Przez 3 lata nigdy nie pojawiłam się na swojej uczelni (a mimo tego na uczelni byłam już znana z pewnych względów, o których wkrótce...), ponieważ dla mnie było to logistycznie i fizycznie bardzo trudne, by pojechać na zjazd i przez 3 dni siedzieć na wykładach od rana do wieczora. Egzaminy również zdawałam online. Czasem na naszej specjalnej platformie, czasem przez kamerę z wizją i fonią. I tak, jeden raz, jednocześnie pisząc na ekranie i mówiąc zdawałam na drugim roku egzamin na leżąco i w takiej pozycji widział mnie mój wykładowca dr Andrzej Zbonikowski, który później był recenzentem mojej pracy dyplomowej...
Ze względu na te trudności było oczywiste, że będę się bronić online, skoro jest taka możliwość. Jednak nie dawało mi spokoju to, że w tak ważnym dniu pozostanę cicho w domu, bez jednego, jedynego spotkania z moją promotor i bez tych wszystkich emocji, rozmowy na żywo z komisją, bez widoku murów uczelni, na której spełniam wieloletnie marzenie.
Mama i przyjaciółka namówiły mnie - i za to dziękuję! - mocno cisnąć i przełamując tysiąc moich obaw - byśmy pojechały.
Po 3 latach studiowania zjawiłam się na mojej uczelni, poszłam do Dziekanatu, do którego tak wiele razy dzwoniłam z różnymi sprawami. Wreszcie stanęłam pod drzwiami pokoju, w którym miałam dopełnić 12 lat prób.
Gdy Doktor Joanna Paul-Kańska, najlepszy promotor, jakiego mogłam sobie wymarzyć, otworzyła drzwi i z uśmiechem oraz spokojnym luzem zaprosiła mnie do środka słowami: "Pani Joanno, oddychamy, spokojnie, wszystko będzie super" - weszłam do przytulnego pokoju, nie bardzo wiedząc co się dzieje. Stanęłam przed przewodniczącą komisji i dr Zbonikowskim, który ciepłym, subtelnym uśmiechem przywitał mnie mówiąc: "Wreszcie mamy okazję poznać się na żywo...".
Zamykając za mną drzwi, doktor Paul-Kańska rzuciła do osób, które ze mną przyjechały: "Będzie dobrze, pani Joanna jest bardzo zdolna". Uśmiechy komisji nie schodziły z twarzy, a ja stojąc do nich przodem nie wiedziałam, gdzie patrzeć ☺ Czułam, że cieszą się, iż tu stoję.
Pani przewodnicząca poinformowała mnie, że najpierw nastąpi chwila formalności, odczytała coś, na co miałam wyrazić zgodę - jednak nie pamiętam, co to było... ☺ W końcu przeszliśmy do losowania pytań. Musiałam odpowiedzieć na 4 i tak też zrobiłam, ale w trakcie padały pytania dodatkowe głównie od dr Zbonikowskiego, który przez wszystkie moje wypowiedzi delikatnie potakiwał głową potwierdzając, co mówię i zachęcając do kontynuacji.
W końcu przeszliśmy do omawiania mojej pracy, promotor stwierdziła, że temat jest bardzo ważny, a praca przydatna społecznie, doktor zasugerował, że temat mogę pogłębić na magisterce... ☺
Siłą rzeczy, odnosząc się do pracy, rozmawialiśmy o mnie, o mojej działalności. Doktor Paul-Kańska chwaliła mnie do reszty komisji, mówiła o mojej książce, blogu. Atmosfera była taka, jakby spotkało się grono znajomych po dłuższym czasie.
Wreszcie pani przewodnicząca powiedziała oczywistym tonem, że ona więcej pytań nie ma, jakbym wyczerpała wszystko, co trzeba było. Pani promotor poinformowała, że po 3 osobach, czyli po mnie, odbędzie się krótka narada, po której zaproszą całą trójkę i oznajmią werdykt.
Otworzyła mi drzwi, puściła z uśmiechem oko do moich towarzyszy, a ja wyszłam na korytarz mając ochotę krzyczeć z radości ☺
Dokonało się. To był koniec. Tyle stresu, trudu, lat prób, nauki, wysiłku... Odnalazło swój sens.
Na korytarzu, czekając na wyniki, opowiadałam kolegom, którzy mieli zdawać po mnie, jak było, jak to wygląda. Z kolegą z innej specjalizacji stwierdziliśmy, że psychologia, to tak specyficzny kierunek, iż muszą tu być specyficzni ludzie, zarówno po stronie wykładowców, jak i studentów. Inni, empatyczni, wyczuleni.
Wreszcie otworzyły się drzwi i doktor Paul-Kańska wyczytała chronologicznie trzy nazwiska zapraszając do środka.
- I pani Joanna Czapla... ocena bardzo dobra! Pani Joanno, gratulujemy wyników, jest pani jedyną studentką, która wszystko oddawała terminowo. Proszę czasem do mnie napisać o swoich kolejnych sukcesach. 🏆
W tym pokoju było tak wiele uśmiechów i sympatii po obydwu stronach, że czystą przyjemnością było tam stać i słuchać o sobie tyle pięknych słów z ust doktorów.
Wyszliśmy wszyscy śmiejąc się i skacząc - ja w swojej głowie ☺
Po chwili opanowania wróciłam do pokoju, by poprosić moją promotor na korytarz.
W podziękowaniu za prowadzenie, życzliwość i szacunek dałam swoją książkę z dedykacją. Pani Doktor mnie objęła mówiąc, że to jeden z najlepszych prezentów jakie dostała i że sama o tym myślała, że chciałaby książkę ode mnie.
Zdradziła, iż opowiada o takiej swojej studentce ludziom, którzy nie są tak bardzo chorzy, jak ja, a mimo tego nie potrafią zająć się swoim życiem.
Przynajmniej 2 razy powiedziała, że jest ze mnie dumna, a dla mnie to najważniejsze słowa...
Na koniec natomiast padło coś, co mnie emocjonalnie rozwaliło: "Proszę się troszczyć o pani rozwój naukowy" ☺
Nie da się opisać radości jaką czułam. Czuję. W tym momencie, gdy to piszę, jestem szczęśliwa. A to naprawdę rzadkie uczucie ☺
3 godziny drogi do domu banan nie schodził mi z ust. Po obronie przyjaciółka dała mi niespodziewany prezent, a w domu czekały kwiaty od przyjaciela.
Poszliśmy do restauracji, zjadłam homara ☺ i wypiłam drinka, pierwszy raz od dawna.
* * *
Dzisiaj odpoczywam. Czuję się bardzo zmęczona. Emocjami i kumulacją stresu.
Zbieram siły na kolejne dni świętowania.
Cudownie jest czuć luz, brak obowiązków, wstać rano i NIE MUSIEĆ. Uczyć się, spinać, organizować czas, robić projekty, zadania.
Ale najwspanialej jest czuć spełnienie ☺
Byłam jedyną studentką na tej uczelni, która oddycha za pomocą respiratora i nie rusza żadną częścią ciała, oprócz języka 😉
Jeżeli mnie się udało, z tak licznymi ograniczeniami i trudnościami, to pomyśl, co możesz Ty...
Mnie osobiście zapiera dech w piersi, gdy pomyślę, jak bardzo można wykorzystać swoje istnienie tutaj będąc choć trochę sprawniejszym. 💪
Tak naprawdę możesz wszystko, jeśli tylko bardzo chcesz. Jestem żywym dowodem.
* * *
A teraz WAKACJE!
Niedługo wyjeżdżam na 2 tygodnie nad morze, by nabrać świeżości umysłu, dać odpocząć mięśniom ręki i skumulować energię do rozpoczęcia w październiku studiów magisterskich! :)





Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger