Ponowne ukłucie obok już rozharatanej żyły. Naczynko pęka zostawiając na pocieszenie kolorowy ślad. Czy rzeczywiście pociesza? Nie wszystko złoto, co się świeci.
Zaciśnięte oczy, prośba o chwilę odpoczynku, złapanie oddechu, rozluźnienie spiętych mięśni każdego fragmentu ciała.
Nie ma litości. Krew musi spłynąć po szklanych ściankach szpitalnych probówek. Igła rozpycha się w kolejnym miejscu mamiącym nadzieją. Żyła roztrzaskuje się, jak miłość wyrzucona z serca do rozumu.
Słychać kojące, żartobliwe głosy, pełne ciepła i zrozumienia, zapewniające, że to już ostatni raz, że podskórna nić wypełniła się. Następuje ponowne, niezliczone, ukłucie.
Czerwona ciesz płynie szaleńczym tempem.
* * *
A łzy?
Nie tym razem. Nie z tego powodu.
* * *
Utoczona krew pozwala na podjęcie kolejnego kroku.
Łóżko, na którym jedzie bezwładne ciało obserwujące pęknięcia sufitu, przemierza piętra, korytarze i gapiów.
Wjeżdża do pomieszczenia wyposażonego w specjalistyczne maszyny i ludzi, którzy już poznają "rudy łeb", przyjaźnie witają.
Spokojne oczy wpatrują się w ścianę obręczy Rentgenu.
Czas mija.
W uszach tylko huk maszyn.
Czas mija.
Zbyt długo przemija.
Poczucie osamotnienia naddaje sercu przyspieszone tempo.
Usta poruszają się w rytm "zdrowaś Maryjo". Dziesięciokrotne powtórzenie ze spokojem przymyka oczy.
Nie, świadomość nie odpływa, sen nie przychodzi. Umysł pozostaje w pełnej gotowości.
Gotowy przyjmuje kolejne ukłucie. Tym razem w bok. Tuż pod żebrami, utrzymującymi szkielet, jestestwo człowieka. Kłucie jest powtarzane, pogłębiane, zmasowane. Czuć rozpychanie się długiej igły w przestrzeni międzykręgowej... Ból się nasila, oczy rozwierają w niemym... zdziwieniu.
I nagie - stało się! To, co stać się musiało.
Igła trafia w nerw. Po nodze przechodzi ostry ból porażenia prądem.
Z ust wyrywa się starosłowiański okrzyk.
Jeszcze chwila na pełne zrozumienia głosy radiologów, czy ból mija. Moment na uspokojenie, że właściwe miejsce jest już zlokalizowane... i Spinraza zaczyna płynąć.
* * *
A łzy?
Ani jedna. Nie z tego powodu
* * *
Z jakiego więc powodu płyną łzy?
Nie pamiętam kiedy płakałam z bólu fizycznego, albo z jakichś dziecięcych pobudek, że gdzieś nie pojechałam, czegoś nie dostałam, ktoś nie spełnił mojego życzenia.
TYLKO wtedy, kiedy serce jest przepełnione, moje oczy zachodzą łzami.
Radości.
Z miłości.
Ze wzruszenia.
Że jest osoba... Nawet dwie. A może więcej.
Która da ci to, czego potrzebujesz najbardziej.
Zapewnienia, że jesteś (naj)ważniejsza.
Nawet, jeśli wciąż nie widzisz skutków - leczenia. Czegokolwiek.
Jaka jesteś - taka jesteś wystarczająca.
Z płynącymi łzami - z tęsknoty, z miłości, z bólu rozstania, pożegnania. Z suchymi oczami - ze zbuntowania, odpuszczenia, zrezygnowania.
Z silnym uściskiem dłoni lub delikatnym dotykiem opuszkami palców - jesteś warta by z Tobą (po)być.
* * *