piątek, 21 sierpnia 2020

Złap, ile możesz, wypełnił swoje serce, daj innym jak najwięcej

Pachniało ściśniętym żytem. Suche i ciepłe powietrze wtłaczało się do nozdrzy i filtrów respiratora.  Delikatne dźwięki i zapachy lata unosiły ptaki do tańca w harmonii z letnią melodią.
Na trawie, w ogrodzie przystrzyżonym ostrymi promieniami słońca, leżało zmartwychwstałe ciało.
Umysł, odrodzony z otchłani depresji i nawoływań śmierci - wchłaniał każdym zmysłem życie, które - nowe, nieznane, inne - zaczynało się tlić. Dryfując na falach spokojnej niepewności próbował wykorzystać dane mu tchnienie i pomóc tym, których jaźń obumierała...

* * *

...Tak powstał 9 lat temu ten blog. Następnie jego facebook'owy funpage, a w końcu książka o tym samym, czasem mniej, czasem bardziej trafnym tytule.
15 sierpnia, w święto Wniebowzięcia NMP, gdy odpoczywałam na świeżym powietrzu ciesząc się tym, że po pół roku odzyskałam głos i wyszłam z półrocznej, narzuconej mi kwarantanny zanim stała się modna - patrząc z błąkającym się uśmiechem w błękitne niebo moja altruistyczna natura (Weronika z bierzmowania zobowiązuje) podsunęła mi myśl, że wszystko, co przeszłam  - a daję słowo, że był to długi i wąski szlak na Orlą Perć - musi zostać do czegoś wykorzystane.

9 lat temu nie myślałam, że życie dostarczy mi tyle materiału do stworzenia tak wielu postów. Bywały wesołe, zabawne, ironiczne, nostalgiczne, przepełnione smutkiem i gniewne. Były takie jak ja. Ale w pewnym momencie nastąpiła też długa przerwa. Jak wtedy, gdy wpadamy w depresję i przestajemy mówić. Jak wtedy, gdy tracheotomia na 6 miesięcy założyła mi kaganiec.

Blog do pewnego stopnia oddaje moje życie, życie z (lub pomimo) respiratorem, który był motorem do pokazania siebie.
Nie z powodu ekshibicjonistycznych zapędów, ale po to, żeby zapalić światełko w ciemniejące dni. Czyjeś.
Przez te lata bardzo dużo się wydarzyło - wewnątrz i na zewnątrz.
Na łamach bloga pisałam o locie balonem, jazdach na nartach, o pokładzie samolotu, na którym znalazł się mój Karat, spotkaniach z papieżem Franciszkiem, o cudownych pobytach w Rzymie, o pierwszym po tracheotomii (i w ogóle pierwszym!) związku, o pierwszej miłości (to nie zawsze idzie w parze), pierwszej otchłani, w którą wpadło serce. O pierwszym rozstaniu i pierwszym poczuciu wartości siebie jako kobiety. Pisałam o swoich rozstrojach i przemyśleniach na temat niepełnosprawności, zależności, dorosłości w niesamodzielności, dyskryminacji, roszczeniach, potrzebach psychicznych. O wolności, nadziei i wierze. Wreszcie pisałam o wydaniu książki, spotkaniach autorskich, znajomości z Pawłem Domagałą, o moich przyjaźniach, o wielu ludziach i o podjęciu leczenia.

Na przełomie 9 lat zaszło we mnie wiele zmian. Blog razem ze mną przeszedł metamorfozę. Da się zauważyć przepaść między postami z 2012, a tymi z 2019.
Wykluwanie z kokonu musi być bolesne. Trzeba użyć dużo siły, by go przebić. Czasem powstają siniaki i zadrapania, ale po wyjściu z niego nie jest się już taką samą postacią.
Wreszcie motyl rozpościera skrzydła. Staje się dojrzały. Życie rozwojowe motyla jest pełne zaskakujących przemian i fascynujących zwrotów akcji. 

Takie pojawiały się też w moim scenariuszu. Czasem byłam ich autorem, czasem robił to Ghostwriter. The end nie zawsze był happy, czarne charaktery snuły intrygi, psuły szyki, dialogi wewnętrzne bohaterki były zbyt skomplikowane, by wysnuć głęboką puentę. Ale nie wierzcie w to, że każdy film musi mieć morał. Czasem ogląda się go tylko po to, by wypełnić lukę w za bardzo rozciągniętym czasie. Innym razem, by znaleźć alternatywę dla rzeczywistości. Tak działo się na przełomie dziewięciu blogowych lat. Nie wszystkie wydarzenia miały sens, a jednak po coś w nich uczestniczyłam.
Może to nie mnie miała zostać przesłana refleksja, ale komuś, kto w tym ze mną był, obserwował, lub czytał. Na przykład blog lub książkę. 
Dzięki tej działalności poznałam sporo ludzi, a jeszcze więcej poznało mnie. Co jakiś czas, cały czas, docierają do mnie wiadomości od nieznanych osób z pytaniem o jakieś kwestie techniczne lub psychiczne. Z podziękowaniem za dodawanie otuchy, radość z ironicznych tekstów lub dzielenie się tym, jak wygląda życie z respiratorem. 
Choć wydaje mi się, że zdecydowanie więcej piszę o tym, jakie jest moje życie mimo niego. 
Chyba jednak brakuje trochę w moich tekstach tego przyimka.

Zakładając blog letniego popołudnia 2011 roku i nadając mu pierwotny tytuł "Niezwyczajne życie zwyczajnej dziewczyny" nie sądziłam, że ja wytrwam pisząc i że ludzie wytrwają ze mną :) Tyle lat. 
Myślałam, że na dłuższą metę nie będzie o czym pisać i że będę musiała wymyślać na siłę, aż w końcu odpuszczę. Ale to niezwyczajne życie jest niezwykle twórcze nawet, gdy ma do dyspozycji tylko cztery ściany i trochę neuronów.

* * *

Tak podsumowujący wpis powinien być przeznaczony na jubileusz, ale jestem pewna i tego sobie życzę, że za rok czytelnicy podsuną mi dużo lepszy powód do uczczenia dziesięciolecia nowego istnienia :)

Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger