poniedziałek, 4 maja 2020

Największa sztuka - być dynamitem, a nie wybuchać.

- Ale bym potańczyła...! - Słuchając rytmicznej piosenki Domagały.
- Jak ty czujesz rytm... Ładnie podrygujesz. - Mama odpowiada widząc moje minimalne, choć wyczerpujące ruchy.
- Ciekawe jak bym tańczyła, no nie?
- Ciebie nikt by nie ujarzmił.

* * *

Sama czuję, że jestem jak dynamit.
Robię kilka rzeczy naraz mimo, że ruszam tylko palcami i to bynajmniej nie jak Martha Argerich - swego czasu słynna pianistka. Choć mamy też coś wspólnego. Jak piszą: brzydziła się konformizmem i lenistwem. 
A propos.

Robię wszystko szybko i dużo, mówię szybko i działam szybko, szybko myślę i szybko reaguję.
...A ze względu na chorobę i częstokroć brak możliwości podjęcia spontanicznej inicjatywy jestem zmuszona, by każdy szczegół codzienności skrupulatnie zaplanować.
Od rana do wieczora intuicyjnie tworzę w głowie plan działania, czasem dosłownie minuta po minucie. Tym bardziej, że - już pomijając chorobę - mam lekką manię na punkcie marnowania czasu.
Często czuję, że jestem przebodźcowana i muszę zwolnić na pół dnia, bo tracę dobry nastrój i siły fizyczne. Następnego ranka znów wracam do swojego rytmu, nakładam na siebie więcej obowiązków. Ciągle muszę być... w ruchu. Denerwuję się, gdy jestem zmuszona do nudy - na przykład podczas długiej jazdy samochodem, w którym ani nie utrzymam telefonu, ani nie poobserwuję, co się dzieje na drodze z powodu pozycji ciała. Albo gdy ręka już po prostu mdleje od klikania.
Nie mogę nic nie robić, to mnie męczy. Nie znoszę bezruchu, jestem zaangażowana w różne sprawy. Gdy jedna odpada, biorę następną. Nawet, gdy oglądam film muszę trzymać telefon w ręku, bo inaczej trudno mi się skupić wyłącznie na patrzeniu w ekran :) Ewentualnie podczas oglądania jem, co w moim przypadku jest dodatkową, dłuższą czynnością, a nie mimochodem. Muszę wykonywać dwie czynności naraz, żeby koncentracja była możliwa. 
Jestem bardzo emocjonalna, co często mnie gubiło, a czasem pomagało doprowadzić trudną sprawę do końca.
Podczas jakiejś poważnej rozmowy z przyjacielem, gdy mówiłam z zaciętością choć totalnym spokojem o trudnej sprawie i o tym, co muszę zrobić, żeby w niej przeżyć, spuentował patrząc na mnie z tajemniczym uśmieszkiem:
- Boję się co by było, gdybyś mogła chodzić... Byłabyś dowódcą jakiejś mafii.

Nie... Ale na pewno byłabym bardzo daleko stąd.
Tylko, że gdybym nie była tym, kim jestem i byłabym nie tu, gdzie jestem, to nie poznałabym tych ludzi, którzy powinni być w moim życiu...
Ale ja nie o tym!
...Tak właśnie wygląda  zabawa moich synaps. Próbują się dogonić, jednak wciąż jedna łapie za ręce nie tę, co trzeba. Wieczny chaos. Tysiąc ścieżek naraz.
.
Tak samo jest, gdy termometr wreszcie wskazuje 20+ i siadam na elektryczny. Wybiegam przed siebie i nie wiem, w którą stronę skręcić najpierw. Chcę i tu, i tu, i tam.
Bo tak rzadko wychodzę. Jeszcze rzadziej samodzielnie.

Przy tym wszystkim jestem żenująco nostalgiczna, melancholijna i sentymentalna. Takich słucham piosenek i to chyba widać w moich wpisach. Bardzo mało mówię, dużo więcej we własnej głowie. (Czy to już schizofrenia?)
Równowaga sama się zachowuje.
Ale gdy tylko usłyszę szybszy rytm całe słabe ciało wyrywa się do niego.
Ciągle musi się coś dziać, niekoniecznie z fanfarami. To nie musi być lot balonem, skok na bungee, czy nieustanne podróże - choć tak byłoby cudownie.
Ale musi dziać się "za oczami". Bez stagnacji, spowolnienia i ograniczeń.

Muszę czuć życie w żyłach. 
Kocham życie!
ACZkolwiek tak bardzo okrojone.

Rollercoaster w duszy!

* * *

Piszę o tym, jaka jestem... wybuchowa. Jak dużo mam energii i zapału. 
Jak bardzo lubię adrenalinę, akcję i tempo. Zadania i działania.

A gdy wkrótce - mam nadzieję, że wkrótce - będzie można już wyjść do ludzi...
pójdę lub pojadę. 
Usiądę w swoim wózeczku. 
W bezruchu. 
Postawię (czyt. postawią mi) nogi na podnóżku. 
Ręce położę na podłokietnikach. 
Głowę oprę o zagłówek. 
Czasem postaram się sama ją utrzymać udając Herkulesa. 
Czasem poleci mi do tylu z siłą odrzutowca. 
Obrócę ją o centymetr w prawo ciesząc się ze swojej dynamiki. 
Mama poprawi szesnasty raz rękę. 
Czy nogę. 
Ja spojrzę skrępowanym wzrokiem... 
i zastygnę jak mimoza. 

A przynajmniej wszyscy dookoła tak będą myśleć. I będą sobie myśleć: co ona wypisuje... Próbuje stworzyć inny obraz siebie, biedactwo. Wydaje jej się, że jest kimś innym, bo chce być kimś innym. 

A ja nie chcę być kimś innym, bo wiem kim jestem i jaka jestem. Jaka jestem bez tego opakowania. 
A ja wiem, że mojej duszy dostało się nie to ciało. 

No, chyba, że w poprzednim wcieleniu byłam mordercą i to ciało mi się należało. ;)



Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger