poniedziałek, 15 grudnia 2014

Taniec życia

 Taniec życia
Wesele koleżanki było na początku października, ale oczywiście żadne konie pociągowe nie zmusiłyby mnie do napisania o tym w czasie. Już tak mi się porobiło, że "kiedyś", "może".

A było to najfajniejsze wesele, na jakim kiedykolwiek byłam!

Na początku strasznie mi się nie chciało iść i pomimo tego, że już chyba na amen przeszły mi obawy przed ckliwym popłakiwaniem na widok stojącej u ołtarza Pary Młodej, to jednak obawy przed nudą zostały.

No bo pytam babcię (sukienka, buty i biżuteria gotowe do wyjścia): No co ja tam będę robić?!
Babcia z najwyższą pewnością: a po co się chodzi na wesela? Podrywać facetów.
Myślę: "już mi lepiej. Będzie tam nie dość, że ksiądz, nie dość, że starszy, to jeszcze na wózku. Mój target, spoko"

Ale okazało się, że z Madzią rwałyśmy parkiet,
jeden chłopak mnie znienacka pocałował (nie był księdzem), drugi, wysoki, szczupły, w śledziku, z uroczo spokojnymi, smutnymi oczami i wiekiem około 30-tki - czyli prawie marzenie, poprosił mnie do tańca, na co ja spłonęłam rumieńcem i udając, że nie dosłyszałam zaczęłam paplać do Magdy, (a mówią, że taka "hop do przodu" jestem. Pozory mylą, moi drodzy),
tańczyłam na parkiecie, w kółeczkach i nie tylko,
piłam drinki z profesjonalnej ręki barmana i co prawda nie poderwałam księdza, ale za to mnie poderwał (niestety nie mogę powiedzieć, że z trudnością) gitarzysta Z BRODĄ. Oto moje marzenie:
Machał do mnie, gdy tylko pojawiłam się na sali, przechodząc między stołami gitarę kierował w moją stronę słodko się uśmiechając, zaczepiał wzrokiem przy każdej nadarzającej się okazji, a gdy podeszłam do stołu orkiestry, aby zamówić piosenkę pierwszy się zerwał i głosem wprawiającym w drżenie zapytał niemalże śpiewając basem: "w czym mogę pomóc, pani Asiu...?"...

Zastopujmy.


Nagle, w środku tańców zgasło światło. Taki zwyczaj, sposób na przechwycenie butelki. Zapaliłam swoje znakomite reflektory i wjechałam na salę taneczną przy akompaniamencie wiwatów i ogólnej radości.

Nie rozwaliłam stołu wiejskiego (jak na weselu brata), jadłam to, co mogłam na siedząco, rozmawiałam z zupełnie nie znanymi mi ludźmi, wypiłam duuuużo alkoholu, szalałam na sali i generalnie świetnie się bawiłam.

Na drugi dzień miałam zakwasy w buzi i uczucie rozpalającej miłości do gitarzysty.


A pamiętacie ten wpis i retoryczne pytanie w nim zawarte...?


P.S.  SERDECZNIE POZDRAWIAM PALO ALTO! I gitarę, oczywiście ;)
Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger