Jak spędziliście andrzejki?
Ja świetnie. Malibu się lało, było wesoło, pysznie i ogólnie luz-blues.
Ale nie o tym chcę pisać.
Chcę powiedzieć o wydarzeniu PO andrzejkach.
Kiedy miałyśmy z mamą już wracać z Cerekwi wujek zaoferował się, że pojedzie z nami, żeby pomóc pownosić wszystkie rzeczy, wózek, mnie, itp.
Mama jednak podziękowała mówiąc, że poradzimy sobie same.
Ale nie musiałyśmy radzić sobie same, ponieważ gdy tylko podjechałyśmy pod blok, pojawił się syn sąsiadów, a następnie jego tata i obydwaj pownosili wszystkie rzeczy łącznie z respiratorem, który, jestem pewna, troszkę wystraszył niosącego go Kacpra :).
P. Paweł, na klatce, gdy mama zostawiła mnie przy schodach, żeby pootwierać drzwi, przytrzymywał mnie delikatnie za ramię, bał się chyba, że mogę spaść z wózka :).
Wszystko odbyło się bardzo spontanicznie, naturalnie i szybko.
Potem tak rozmawiałyśmy, jakich mamy fajnych sąsiadów, nie od dziś sami chętnie pomagają, otwierają na przykład drzwi do samochodu gdy tata mnie niesie, i że od zawsze otaczają nas tylko Superludzie.
Jak się tak zastanowić, to to jest normalne, tak właśnie powinno przecież być, prawda?
To nie powinno dziwić czy zachwycać, bo wszyscy powinniśmy tacy być z natury.
Ale nie jesteśmy niestety, nie wszyscy, dlatego gdy coś takiego się dzieje to zdumiewa, zachwyca i cieszy.
A może właśnie tak powinno być? Może nie może być ciągle zarąbiście, bo stałoby się zwyczajne?