piątek, 25 listopada 2011

Kołomyja i człowiecza dzikość.

W środę pojechałam do Pani Stomatolog. Najpierw na leczenie, potem na herbatkę.

Zmęczyłam się strasznie, bo nienawidzę wsiadania do samochodu, wysiadania z samochodu, wsiadania, wysiadania...
Tym bardziej o takiej porze roku.
Nie mówię już o mamie.

Po wizycie w gabinecie podjechałyśmy pod blok Agnieszki i dowiedziałyśmy się, że mieszka na 2 pietrze...

Załamały nam się ręce.
Nie mówię już o mamie.

Ale skoro już jesteśmy to nie będziemy się wracać, tachamy się na górę, z przystankami.
Wreszcie wylądowałam na kanapie.
Bałam się całej tej wycieczki, bo w każdej chwili mama mogła się potknąć na schodach i nie wiem czy coś by jeszcze ze mnie zostało.

Było oczywiście bardzo przyjemnie, więc warto było.

Tylko jedna rzecz pozostawiła we mnie "mały" niesmak.
Rozmawiałam... nie, co ja mówię... Posłuchałam pytań na swój temat pani, która zadawała je mojej mamie.
... (no comment)
Pewnie myślała, że albo nie umiem mówić, albo jestem niepełnosprawna psychicznie. Albo jedno i drugie.

W ciągu 21 lat powinnam się już do tego przyzwyczaić...
Ale jakoś się nie przyzwyczaiłam.

Nigdy takie sytuacje nie sprawiały mi przykrości, bólu czy innego głupiego tego rodzaju uczucia.

Wzbudza to we mnie jedynie irytację.
MEGA irytację.

Niektórzy ludzie są po prostu dzicy.
Dziksi niż najbardziej dziki dzik.

Zeszłyśmy w końcu na dół i po trudnej podróży we mgle, dotarłyśmy do domu.
Leżałam w bezruchu wykończona.

Nie mówię już o mamie.
Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger