Weekend skończył nam się w środę. Od piątku przetoczyły się po naszym domu tabuny ludzi. Gdy przychodzili znajomi, przyjaciele - było super, gdy przyjechała rodzina - i to bliska - było mniej super.
Kiedy zostawałam sama z nimi w pokoju, panowała niezręczna cisza. Byłam zszokowana jak "wujek" RAZ do mnie zagadał: To poprawiło się? (Jak się ze mną witał to powiedziałam "cześć wujek", a ostatnio jak byli jeszcze nic nie mówiłam), odpowiedziałam, że tak, mogę już mówić.
I to był koniec rozmowy.
Nawet nie wiem jak mam się do nich zwracać. Wujek i ciocia mi nie pasuje, dziwnie się czuję jak mam tak powiedzieć. Więc najczęściej zwracam się bezosobowo, a nie jest to trudne, bo rzadko kiedy coś do nich mówię...
Przez 5 dni była u nas Kasia (z Kalisza). To był dopiero drugi raz jak się widziałyśmy, a już czuję, że mam nową przyjaciółkę. :) Tym razem sobie pogadałyśmy dużo więcej, dużo czasu ze sobą spędziłyśmy i czytałyśmy. Czytałyśmy książkę pewnej dziewczyny chorej na to samo co ja (może kiedyś napiszę o niej więcej). Podczas czytania musiałyśmy robić dłuższe przerwy, bo książka dostarczała nam wiele tematów do rozmów.
To był bardzo dobry sposób, bo inaczej raczej bym tyle o sobie nie powiedziała.
Kasia lepiej mnie poznała.
Było naprawdę ciekawie.
I znowu się okazuje, że niby obcy są bliżsi niż niby bliscy...
Dziwny jest ten świat.