sobota, 26 października 2019

Jak mnie nazywać?

Uczestniczenie w spotkaniach autorskich i "prelegencyjnych" za każdym razem niezmiernie mnie stresuje mimo, że odbywam je co jakiś czas już od trzech lat. Dzieje się tak dlatego, że do żadnego z nich, choćby najmniejszego, nie podchodzę lekceważąco. Każde traktuję bardzo poważnie, przygotowuję się do niego, odrzucam na kilka dni pozostałe obowiązki i staram się nie zmarnować czasu ludzi, którzy poświęcili go dla mnie.
Dwa spotkania, które nastąpiły w tym tygodniu dzień po dniu były diametralnie różne, co dla mnie jest może większą trudnością, ale też frajdą, bo nie ma monotonii w przekazie.
Adresatami pierwszego spotkania była młodzież dwóch klas integracyjnych liceum, którego jestem absolwentką. Drugie spotkanie skierowane było do pięknych, młodych kobiet.
Pierwsze moderowała osoba, która pomagała mi trzymać w ryzach szaleńcze tempo rzucanych dzikich pytań przez rozentuzjazmowaną młodzież... ;)
Drugie prowadziłam sama w części, która była dla mnie przeznaczona.
Spotkanie pierwsze odbyło się w luźnej, bardzo wesołej atmosferze, dużo żartowałam i po przesłuchaniu nagrania można odnieść wrażenie, że byłam na haju. Ale nic z tych rzeczy, Droga Młodzieży! Pamiętajcie, bez dopalaczy też można się świetnie bawić!
Spotkanie dla kobiet to już zupełnie inny klimat, ciepło, przyjaźnie, bardziej elegancko, ciszej, ciut poważniej, nastrojowo.
Każde było owocne inspirujące nie tylko moich słuchaczy, ale również mnie i z obydwu jestem bardzo zadowolona.

Postaram się stworzyć dwie części tych spotkań, dwa posty opisujące główny problem poruszany na każdym z nich.

***

Młodzież liceum im. Stanisława Staszica w Radomiu to mądrzy ludzie, których nie trzeba uczyć tego, jak traktować osobę niepełnosprawną, ponieważ mają wśród swojego grona osoby na wózku z różnymi niepełnosprawnościami. Skleiłam się i nie wiedziałam o czym mówić do świadomych głów. Byłam wdzięczna im za to, że SĄ NORMALNI - traktując normalnie innych.
Napomknęłam więc tylko o jednej rzeczy, która sieje zamęt w środowisku poprzez niestety same osoby niepełnosprawne, które będąc w pełni władz umysłowych są przewrażliwione na punkcie nazewnictwa.
Mianowicie chodzi o to, że od jakichś dwóch, czy trzech lat poprawność polityczna wprowadziła w obieg wyrażenie "osoba z niepełnosprawnością", które ma wypierać "osobę niepełnosprawną". Jest mi niewymownie miło, że dba się o mnie przynajmniej w zakresie terminologii i bardzo lubię to określenie. Jest kulturalne i wręcz ciepłe. Jednak gdy za wszelką cenę staramy się - my, osoby niepełnosprawne - wkładać do ust zdrowym ludziom takie, a nie, broń Boże, inne słowa, to stajemy się zaprzeczeniem tego, o co sami walczymy. O normalność w traktowaniu. Gdy zdrowy człowiek ma problemy w podejściu i zagadaniu do nas, nie wie jak to zrobić, to jeszcze większe zakłopotanie będzie odczuwał wtedy, gdy spotka się z upominaniem, zdenerwowaniem, niezadowoleniem, fochem, czy przedstawianiem mu kilku opcji do wyboru.
Oczywiście istnieją też słowa, które są nie do przyjęcia, takie jak: "kaleka", "inwalida", "kulawy", ponieważ są z definicji obraźliwe, a z natury niosą negatywny ładunek emocjonalny. Chyba wszyscy czujemy różnicę między "osoba niepełnosprawna", "osoba z niepełnosprawnością', a "kaleka". Niektórzy moi koledzy stojący po drugiej stronie przyciągania tej delikatnej liny powiedzą, że wymienione wyżej eufemizmy również z powodzeniem mogą być wprowadzane do obiegu, bo "trzeba mieć dystans do siebie".
Jednak osobiście uważam, że niezależnie od własnego dystansu w ten sposób uczymy ludzi mówić ludziom to, co ślina na język przyniesie, bez refleksji, szacunku do drugiej osoby i zachowania taktu. Bowiem nie możemy być pewni, czy dana osoba również ma zdrowy dystans do siebie i do nas, czy jest po prostu bezmyślna.
Człowiek, który posiada choć odrobinę empatii dostrzeże zgrzyt, gdy usłyszy, jak ktoś nazywa osobę puszystą "grubą", niewidomą "ślepą", upośledzoną umysłowo "głupią". I nie wydaje mi się, że popularny "dystans do siebie" ma tu jakieś znaczenie.
Jednak "osoba niepełnosprawna", a osoba z niepełnosprawnością", to niewielka różnica o którą nie warto kruszyć kopii i wprowadzać dodatkowe utrudnienia już i tak biednym, pogubionym, zdrowym, nie zrujnowanym przez naturę osobnikom.

To jest kwestia, w której należy dostrzec złoty środek, co jest najtrudniejszym zadaniem cywilizacji.

Uczestnicy spotkania w zupełności rozumieli różnicę między wymienionymi określeniami.  Zgodzili się też ze mną, że wydziwianie z tą niepełnosprawnością to głębsza filozofia, której motywy trudno zrozumieć.

Ze zdrową młodzieżą mieliśmy temat "zrobiony", natomiast bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie nastolatka na wózku, która chciała wyjść naprzeciw zachętom do zadawania pytań. Wyszła - w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Ponieważ w wieku 16 lat jest dużo zdrowsza i sprawniejsza ode mnie, to tocząc własnoręcznie koła swojego wózka podjechała przede mnie, chwyciła podany jej mikrofon i na forum zadała pytanie o czas, kiedy byłam nieprzytomna po tracheotomii. Prowadziła ze mną krótką rozmowę.
Wracając na swoje miejsce dostrzegłam, że wyciera z oczu wzruszenie.
Na koniec, gdy robiliśmy sobie wspólne zdjęcie z klasami, nauczycielami i cudownym panem Krzysztofem, kierownikiem biblioteki, szepnęła: "Dała mi pani siłę do walki. Dziękuję za to spotkanie".

To ja dziękuję. I zazdroszczę.
Nie tylko sprawności fizycznej, ale siły charakteru, odwagi, szczerości i wrażliwości.
Ja wciąż się ich uczę.









Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger