Pierwszy dzień w samym żakiecie! Kurtki, płaszcze, rękawiczki - precz! - do innej bryczki!
WIOSNA PRZYSZŁA!
A
z nią nie dość, że ten wpis, to jakże miły prezent urodzinowy (jak
świętować, to długo), który za zgodą obdarowującego prezentuję:
Piotr
Olszówka - pisarz, ilustrator i mój dobry znajomy, autor powieści
fantastycznych i nie tylko wydał ostatnio książkę dla dzieci, o Kotku
Mamrotku.
Książkę tę bardzo wyjątkowo chciałam mieć w swej
naznaczonej dłoni, ponieważ z tytułową postacią - nie do końca fikcyjną -
wiążą się moje wczesne, mocno sentymentalne, wspomnienia. To zresztą
ten Kot zapoznał nas ze sobą :)
Ja
osobiście jestem dumna i szczęśliwa, że poznałam obu Panów (i że
dostałam genialną dedykację, strzał w dziesiątkę, jeśli chodzi o
wyczucie czasu i klimatu), a jeśli ktoś z Państwa również miałby
pragnienie poznania twórczości Piotra i przyjrzenia się psychologii wyjątkowego kota, to zapraszam tu i tu. Albo jeszcze i tu, bo Piotr to pasjonat i kontemplator przyrody.
Być może wygląda to na "lokowanie produktu", ale prawda jest taka, że zwyczajnie się chwalę i dobrze mi z tym.
Oprócz kilku pozytywów marzec nie jest jakoś specjalnie roześmiany na mój widok.
Przekroczyłam magiczną linię wieku, która być może chce mi zademonstrować, że teraz zaczyna się prawdziwe życie...?
Nie,
nie, nie chcę prorokować, ani wprowadzać smutku i grozy w oczy
czytelników, cały czas mam nadzieję na happy end z HOLYwoodzkich
klimatów, ale nie zmienia to faktu, że więcej piję Sunset'ów, niż
Sunrise'ów.
Pierwszy raz w życiu trzęsła mną gorączka
wysokości 39,5 stopni, miałam nadzieję na oszałamiające halucynacje, ale
oprócz nienormalnego śmiechu na widok temperatury, którą mama mi z
przerażeniem pokazała - nic się nie wydarzyło.
Wyzdrowiałam po 3
dniach, więc nawet nikt nie zauważył, że coś mi dolegało i tyle wyszło z
moich złudzeń o współczuciu, żalu, czy choćby pełnym troski pytaniu jak
się czuję. Co za bezlitosny świat.
Nie wiem, dlaczego ludzie
chorzy na każdym kroku tak zawzięcie uprzedzają i się domagają "żadnej
litości!", " nie potrzebuję twojej litości!". Mnie tam jest bardzo
przyjemnie. Zawsze to jakaś odmiana od przyzwyczajenia do podstawowej
choroby.
Czasami mam nawet wrażenie, że SMA stało się dla
niektórych moich znajomych jakąś "przypadłością", "defektem", drobnym
uszczerbkiem na zdrowiu, czymś zwyczajnym, nie groźnym, "tak jest i
już".
I naprawdę nie wiem, czy to dobrze, czy źle.
A tego dlaczego nie wiem, nie da się wytłumaczyć w blogowym wpisie.
Zawitałam
raz w szpitalu, w którym przechodziłam tracheotomię - jako odwiedzający
- i choć dobrze jest wchodzić tam przytomnym, to mniej miło wychodzić w
stanie antonimicznym do tegoż.
Z bólu psychicznego, nierozumienia, nie-akceptacji i wycia - nie-tylko wewnętrznego.
Doszło mi więcej obowiązków, jeszcze więcej dojdzie.
Na
specjalnym pokazie w kinie poznałam osoby, z którymi do tej pory
kontaktowałam się wyłącznie służbowo, więc byłam dość spięta i
skrępowana. Nigdy nie musiałam tak się angażować, teraz przeżywam
stresujące sytuacje.
Choć nie mówię, że nie jest to miłe.
Mam przerwę od fejsa, a to m.in. pokazuje mi ile prawdy jest w słynnym powiedzeniu "Nie masz facebook'a - nie istniejesz".
Na
moim profilu od... chyba 4 tygodni nic się nie pojawia, nie odczytuję
wiadomości, nie odpowiadam, więc innymi środkami lokomocji
elektronicznej zaczęłam dostawać pytania, czy żyję. Czy wszystko w
porządku.
Uspokajam - życie nie jest takie proste, żeby zaraz dało umrzeć.
Mam
niezbyt wiele zwyczajnego kontaktu z wirtualnymi znajomymi i ze światem
globalnym i generalnie jakoś tak mi się chwilowo poważnie w życiu
zrobiło.
Dla równowagi psychicznej postanowiłyśmy z
koleżanką wybrać się do teatru (co za szaleństwo) na komedię graną przez
warszawski Teatr Kwadrat.
Pierwszy rząd, a więc i uśmiechy, i ukłony aktorów były nasze!
Autografy też.
Po sztuce kolacja i drink w Teatralnej, w towarzystwie SIEDMIU kobiet dały wytchnienie po miesiącu nie najsłodszych zdarzeń.
A co będzie dalej?
Będzie dobrze.
W końcu wiosna nadeszła