Ale zawsze w takim dniu czuję radość, że mimo wszystko zachowuję w sobie dziecięcą prostotę, naturalność i jak do tej pory udaje mi się w większości przypadków unikać konwenansów, którymi jest naznaczony świat dorosłych.
To jest radosny dzień też z prostego powodu - tyle ludzi o mnie wtedy pamięta, pisze, dzwoni, przychodzi, przysyła... Tak jak np. kolega, który zrobił dla mnie własnoręcznie szalik po tym, gdy zobaczył mnie bez niego - szalika, znaczy - na śniegu.
Facet, który dzierga dla dziewczyny prezent już sam w sobie jest wyjątkowy bez tego prezentu:-)
Wieczór uprzyjemnił mi również - uwaga, nie alkohol, gdyż NIE PIJĘ!, przez kilka miesięcy tylko, ale i tak jest to niesamowite - a telefon "zza światów", naprawdę dosłownie.
Goście, których się nie spodziewałam i wiadomości, które odczytywałam z nieukrywanym entuzjazmem oraz kwiaty od przyjaciela, który następnego dnia klęcząc przede mną, leżącą, wręczał mi je na znak wiecznej pamięci i swojej obecności przy mnie, ponieważ już wkrótce prawdopodobnie przyjdzie nam się rozstać...
Następnie ten sam kolega przysłał mi w Tłusty Czwartek zrobione przez siebie faworki, bezy i róże z ciasta zapobiegając - nie do końca skutecznie ;-) - mojej diecie. A propos, byłam u dietetyka, miałam ścisłą dietę przez 2 tygodnie, zero słodyczy i cukru, dałam radę. Wiem, że nie potrzebuję, ale chciałam i już. Nawet słodycze Rafała mnie nie powstrzymały :-)
W między czasie zrobiłam sobie prezent urodzinowy
poprawiłam stary tatuaż, gdyż Maciek sam się przyznał, że gdy był u mnie za pierwszym razem, to z deczka się przestraszył mojego Karata i z litości nie wkłuwał igły dostatecznie głęboko. Tatuaż zrobił się zbyt blady. Teraz gdy go poprawiał rzeczywiście bolało bardziej, ale śmiejąc się z bólu zrobiłam drugi:
Te splecione dłonie są symbolem czegoś, co ma dla mnie życiową wartość. Jakbym miała tu tłumaczyć całą moją ideologię to wyszłyby ze 3 strony A4, więc dam tylko kwintesencję w cytacie:
"Jeśli jakaś dłoń ma swoje miejsce w drugiej dłoni, to właśnie jest przyjaźń."
A. Asnyk
Dużo osób mnie pytało - tak jak poprzednim razem - czy się boję. A ja bólu bałam się tylko trochę, głównie bałam się, tak mam zawsze, osoby, z którą mam się spotkać. Wstydziłam się tym bardziej Maćka, że wtedy on wstydził się mnie i był troszkę zagubiony w moim towarzystwie. Gdy mi druga osoba pokazuje, że nie wie jak się zachować przy chorobie - tak ciężkiej, wiem i rozumiem - to automatycznie ja mam ochotę schować się w mysią dziurę.
Ale tym razem było zupełnie inaczej, bo tatuażysta od samego wejścia był mega wyluzowany i nie było cienia choroby... Żartował, pytał, rozmawiał i w ten sposób kolejny raz przekonałam się jak te cholerne pozory mogą mylić. Z wyglądu trochę bandzior okazał się dobrym chłopakiem, z dobrym sercem i pogubioną przez życie duszą. Z kompleksami i świadomością swojej niedoskonałości.
Okazało się, że mieszka blisko mnie, więc pewnie kiedyś jeszcze się spotkamy.
P.S. Edyta nadal utrzymywała, że jesteśmy siostrami bliźniaczkami i mówiła do moich rodziców "mamo", "tato" ;-)
W ostatnim czasie pod koniec każdego dnia czułam się jak żołnierz wracający z wojny. Dużo pracy zawodowej i pozazawodowej, byłam zmęczona, do tego musiałam walczyć z ochotą na dobre jedzenie i czułam się cały czas głodna, bolała mnie ręka i noga od tatuaży, a gdy przychodził dół i/lub stres to z powodu abstynencji nie mogłam się napić, uspokoić, wyluzować, zresetować. W moim przypadku na takie stany pomaga tylko alkohol. Chyba, że Wy macie inne sposoby, to się podzielcie. Tylko proszę, nie mówcie mi o słuchaniu muzyki :-).
Gadać do kogoś w takim czasie o problemie też nie umiem, odpada.
Więc walka z samą sobą trwała długi czas.
Poza tym niedosypiam notorycznie i jak kiedyś piłam kawę od święta i to zazwyczaj bardzo mleczną Macchiato, tak teraz piję nawet dwie normalne kawy dziennie rozwalając serce.
Ale teraz jest Dzień Kobiet, koniec z dietą, bólu już nie ma, do myśli o przedłużeniu umowy o pracę na 5 lat i przymusu pracy już się przyzwyczajam ;-)
Dzień się miło zaczął od czekoladek i róży, a jeszcze wcześniej, o północy, wreszcie otworzyłam przysłany od wspomnianego już kolegi prezent - cudownie pachnącą lawendę...
Czego chcieć więcej?
Ano - maja. Święta Wielkanocne za miesiąc, a potem MAJ. Tylko tego teraz pragnę. Niech przyjdzie, niech będzie, niech już się cieszę.
Praca pomaga w czekaniu.
I Wam również życzę szybkiego nadejścia wiosny.
* * *
Często widać, że bloger ma swój blogowy "Savoir-vivre".
Czas abym wprowadziła i mój, tym bardziej, że od jakiegoś czasu dostaję dziwne, zaczepne komentarze. Wiem, że Internet jest pełen śmieci, ale ja nie muszę na nie odpowiadać.
Moja zasada na moim blogu jest tylko jedna i podaję ją dla wiedzy moich czytelników, zwłaszcza tych, których nie znam, dbając o ich cenny czas, a mianowicie:
Nie odpowiadam na pytania od osób anonimowych.
Każdy może pisać komentarze, jak najbardziej anonimowo również, ale jeśli chce uzyskać ode mnie odpowiedź na jakieś pytanie lub wdać się w polemikę, to musi albo przedstawić się na blogu, albo - najlepiej - napisać prywatnie.
Robię to ze względu na zaczepne komentarze od zaczepnych ludzi nie znając zupełnie powodu ich pisania u mnie.