czwartek, 4 lipca 2013

Nabiegałam się!

Przez znajomego kolegi-kolegi zostałam poproszona o przetestowanie osiedla Słonecznego w moim mieście pod względem wózków.
Jak to obecna ja - bez zająknięcia zgodziłam się na nowe wyzwanie mimo, że żadnych korzyści z tego mieć nie miałam. Owszem, kłopoty, stres i kombinacje.
Mając doświadczenie sprzed 2 tygodni, kiedy to stałam niespełna godzinę czekając na przystanku na nieskopodłogowy autobus z platformą zdecydowałam się zamówić disabled-taxi :D. Czyli dokładnie taki sam busik, jakim jeździłam dzień w dzień przez 8 lat szkolnej edukacji. O prowadzeniu tego typu usługi przez MZDiK dowiedziałam się przez przypadek! Majtek nie rozrywa, bo takowy kursuje tylko w godzinach 7.30-15.30, jednakowoż zawsze to COŚ w tym popieprzonym kraju. A że zależało mi na czasie, bo z panem Krzysiem byłam umówiona na 11.00, to zamówiłam kurs za całe 7zł. (Autobusem za darmo...)

Na drodze oddalonej od mojego miejsca zamieszkania o 2km wzwyż czuję się jak dziecko we mgle, toteż nie byłam pewna, czy trafię do punktu "obsługi klienta" nawet podwieziona na daną ulicę...
Doszłam jednak do szyldu sporo przed czasem i niepewnie patrzę w okno, a tu już zmierza ku mnie uchachany pan. Przedstawił się i podał rękę mojej niepodanej ręce, a ja z tego wszystkiego wydukałam tylko "eee... to my rozmawialiśmy przez telefon, tak...?" - bo nazwiska, prawdę mówiąc, nie kojarzyłam.  Więc nie jestem pewna, czy znał moje imię. Ehh... zero kultury z mojej strony...
Oprowadzał nas po osiedlu i zadawał szczegółowe pytania, na koniec podziękował za cenne wskazówki i nie mówiąc po co, poszedł do swojej kanciapki. Wrócił wręczając mi 6 wejściówek do aquaparku i mówiąc, że służy nimi zawsze! :D

Pan Krzyś odprowadził nas do galerii, a tam spotkałam się z już umówionym Rafałem. Poszliśmy do Natury i nie mogłam powstrzymać się od śmiechu, gdy do uśmiechniętej życzliwie hostessy na pytanie "Czy mogę w czymś pomóc?" Rafi odpowiedział: "Nie, dwa wózki, dwa respiratory... niepokojący widok, ale wyjdziemy stąd bez reanimacji". Pani się uśmiechnęła - bez zażenowania, równie rozbawiona, co ja!

Rafał odprowadził nas do przejścia i poszliśmy na autobus. Stoimy, stoimy, stoimy... jedna 7-emka przyjechała bez platformy. Stoimy, stoimy, stoimy... druga 7-emka przyjechała z platformą.
Ale!
Niedziałającą.
To znaczy, Dominik podnosi, a tu się nie podnosi. Woła kierowcę, a kierowca - równie miły co kierowca busa, pan Krzyś i hostessa! - mówi, że to jest strasznie stary autobus (mimo, że niskopodłogowy) i że tego się podnieść nie da, ale, że wniesiemy panią. Ja dostałam nadprzyrodzonych sił w szyi i zaczęłam nią kręcić z zawrotną prędkością przecząc temu pomysłowi. Dominik tylko spokojnie powiedział, że razem z wózkiem ważymy jakieś 130kg... Pan wszedł do autobusu, wyszedł z jakimś innym panem i mówią, że damy radę, wnosimy.
Kiedyś może bym nie panikowała, ale kurde, respirator dołączył do tyłu wózka!
Trzymając mokrą rękę na rozgrzanym joysticku podjechałam jak najbliżej drzwi autobusu i podczas próby podnisienia wózka zdążyłam tylko krzyknąć: "Dominik, trzymaj mnie!!!". Żartuję, nie darłam się tak, tylko cicho powiedziałam. Ludzie patrzą.
A może jakbym powiedziała głośniej, to bym nie otarła się o zawał serca, gdyż chyba nie bardzo zdawali sobie sprawę, że się boję i nie włożyli należytego starania, bo wózek się omsknął. Ups.  Dominik łapał mnie, jakiś pan wołał: "uwaga, bo ta pani w końcu upadnie", a ja myślałam "dajta mi już spokój, idę na pieszo". Po drugiej próbie stałam w autobusie z łomoczącym sercem i podtrzymywaną przez Dominika opadającą z emocji głową.

Pani, młoda, ładna, która stała gdzieś w pobliżu (nawet nie wiem gdzie!) jak wchodziliśmy do autobusu zapytała, czy na tym przystanku wysiadamy i zaczęła zwoływać panów do pomocy.

Ta część podróży obyła się już bez ekscesów i po chwili leżałam na kanapie szczęśliwa nie tylko dlatego, że po ganiatyce po osiedlu, galerii i w autobusie jesteśmy w jednym kawałku ja i Karat, ale przede wszystkim dlatego, że w tym dniu spotkałam tak dużo przemiłych, normalnych ludzi.

A może nienormalnych?



P.S. Przy bloku spotkałam innego kolegę Rafała, który jeździ od dziś na moim starym wózku elektrycznym. Znamy się przynajmniej 10 lat, a dopiero, gdy mnie zawołał jak wracałam do domu, to odważyłam się powiedzieć więcej, niż "Cześć Rafał!" i zapytałam ile ma lat :P.
A potem "chodź no, podejdź do mnie bliżej!". "Dominik, weź od niego butelkę, źle mu jechać!". "Rafał, powoli!". "Ok, odprowadź go."
Hmm... mam bezapelacyjnie zdolności przywódcze.

P.S. Dominik kolejny raz spisał się na medal. Ogarnął ssak, respirator, dom, Liję i mnie - ostatnie w wersji rozszerzonej, bo jeszcze uczesał, lekko podmalował i założył buty. Po drodze poprawiał i pomagał, a ja w pewnym momencie chciałam powiedzieć "mężusiu", ale się powstrzymałam ;)

* * *

Parę dni temu Danielek był na spacerze ze swoją babcią i przyszedł do balkonu, żeby dać mi kwiatuszka


a potem biegaliśmy razem po dworze. No serio BIEGALIŚMY! Szedł obok wózka, mama za nami (niestety sama z nim będę mogła wyjść może dopiero za jakieś 2 lata...) i szeptał mi do ucha: "ciocia, szybciej! Babcia zostanie w tyle!" I sru, na asfalt. Młody ogromnie się cieszył, a ja tak mocno koncentrowałam siły na najmocniejszym naciskaniu joysticka i trzymaniu głowy i czerpałam wielką radość z szybkiej jazdy, że gdy się zatrzymaliśmy, to może nie uwierzycie, ale naprawdę czułam się, jakbym biegała. Zmęczenie i ekscytacja mają magiczną moc.

Wstąpiliśmy jeszcze do samu i nie mogłam oprzeć się mówieniu "tak", "tak", "tak"... na Danielka cichutkie i grzeczne pytanie, czy to też może, trzymając już słodycz w rączce...
W końcu to mój Prawiesynek :)
Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger