niedziela, 29 listopada 2020

10 lat temu narodziłam się na nowo

 Dokładnie 10 lat temu moje życie odwróciło się do góry nogami. To była totalna wywrotka. Spadek z K2, bez miękkiego lądowania. Pogrzebanie żywcem w ziemi.

Wpadłam w otchłań głębokiej depresji. Miałam myśli i próby samobójcze. Nie mogłam wydać z siebie głosu, a z głowy eksplodowały przekleństwa. Dzień nie różnił się od nocy.
Gdy wykonano zabieg tracheotomii wkładając rurkę tracheostomijną w dziurkę w szyi, to wraz z zabraniam mi głosu ucichł cały świat. Dźwięki były bezdźwięczne, a barwy pozbawione koloru. SMAk stał się nie słony, moje tęczówki przezroczyste.
Jedyną rozrywką były halucynacje hulające we wzroku i słuchu.
Wszystko straciło sens.
Miało nie być szaleństwa, podróży, adrenaliny, męskiej czułości. Zamiast tego jedzenie zmiksowanych zupek przez strzykawkę i leżenie w piżamie 24/d.
Przepadły w najczarniejszą toń: Nadzieja, wiara, miłość, słowo.
Jednak wtedy, gdy ja ukochałam słowa ordynatora niechętnego do uratowania mi życia: "Taka jest kolej rzeczy. Przy SMA osiągnęła limit życia" i postanowiłam w sobie, że pozwolę na samounicestwienie, w rozgrywkę wkroczyła moja mama robiąc wszystko, żebym odzyskała funkcje życiowe na tyle, na ile jest to możliwe.

Bardzo powoli, bardzo mozolnie, przy wykonywaniu tytanowej pracy dzień po dniu przybliżałam się o pół milimetra do siebie. Zbierałam się w garść. Nadzieja sklejała mnie w całość.
10 lat temu przeszłam absolutną metamorfozę, obejmującą prawie każdy aspekt mojego jestestwa.
Gdy odzyskałam mowę, a wraz z nią tlącą się iskierkę życia, spojrzałam z boku na wszystko, czego doświadczyłam i wtedy już wiedziałam, że nie mam nic do stracenia.
Obudziła się we mnie nowa, nieoczekiwana wola walki. Wyciśnięcia życia do cna. Zagrabienia, przywłaszczenia tego, co mogę jeszcze od niego uzyskać. Wyrwać mu to, po co wcześniej nie miałam odwagi sięgnąć.

Przy tak ekstremalnych i sprzecznych przeżyciach - śmierci psychicznej i odbicia się od dna - istnieje ryzyko, że euforia i nieokiełznana odwaga poprowadzą w niewłaściwym kierunku. Jednak wtedy pałeczkę przejęli ludzie, którzy dbali o to, aby moje myśli, serce i działania przynosiły pożytek mnie i innym.

Tak powstał blog otwierający drzwi do wielu znajomości oraz moja książka, której kanwą stało się tracheotomijne piekło.
W ciągu tych 10 lat przeżyłam więcej, niż przez 20 poprzednich.
Jeździłam na nartach, latałam balonem, pojechałam do Rzymu spotykając się z przyjaciółmi i Franciszkiem. Opalałam się na plaży z wciskającym się wszędzie, do maszyny również, piaskiem. Chlapałam się w wodzie. To wszystko z respiratorem, moim wiernym Karatem. Pomagającym i przeszkadzającym jednocześnie.
Odkryłam w sobie kobiecość, delikatność i wrażliwość. Poznałam, czym jest męski dotyk, czułość i podziw w jego oczach. Jak to jest być pożądaną i adorowaną. Słyszałam swoje imię brzmiące w jego ustach zupełnie inaczej. Weszłam w dwa, długotrwałe związki, z których ostatni znów wystawił moją psychikę na niewyobrażalną próbę. Ponownie przeżyłam traumę i przewlekły stres. Zostałam oszukana, zdradzona, upokorzona. Straciłam "miłość życia", następnie wieloletnią przyjaźń. Przeczołgałam się przez komisariat policji, składałam zeznania, tworzyłam pozew, podpisywałam dokumenty w kancelarii notarialnej, przeprowadzałam rozmowy z biurem detektywistycznym. To wszystko działo się w przejmującej samotności.
Następnie rozpoczęłam leczenie. Kolejny życiowy przełom. Którym nie mogłam cieszyć się z kiedyś najważniejszymi.
Byłam sama z całym kalejdoskopem emocji, bo albo niektórym nie mogłam o niczym powiedzieć, albo postanowili zniknąć z mojego życia, albo byli za daleko.
W niektórych akcjach fizycznie pomagał mi brat. Ale z całą emocjonalnością, paraliżującym strachem, spazmami szlochu, ekscytacją i radością byłam sama.
Szokujące, że drugi raz nie wpadłam w depresję. Ze wszystkim poradziłam sobie ZUPEŁNIE SAMA.

Wciąż popełniam błędy, podejmuję niewłaściwe decyzje. Nie osiągnęłam stabilności emocjonalnej i borykam się z wieloma swoimi demonami. Miotam się i szarpię, bo do tego prowadzi mój temperament. Płaczę i się wściekam, że nie nad wszystkim mam kontrolę i nie o wszystkim mogę zdecydować.

Jeżdżę na spotkania autorskie i motywacyjne. Wychodzę do tłumów ludzi przemawiając do mikrofonu, gdy kiedyś nie potrafiłam podejść do tablicy i wypowiedzieć się na forum klasy.
Podjęłam pracę, później drugą. Rozpoczęłam dwa kierunki studiów.
Poznałam kolegę, z którym się spotykam i który w jakiś sposób pomógł mi ukoić duszę po ostatnim związku. A nasza znajomość znów okazała się totalnym zaskoczeniem.
Zmieniłam 17-letniego fizjoterapeutę, zrekrutowałam asystentów. Prowadzę rehabilitację tak często, jak pozwala na to codzienność.

---

Tak wiele się wydarzyło, a historia wciąż się pisze.

25 listopada 2010 roku umarłam ja i wszystko, czym byłam. Po to, by narodzić się na nowo. Z innym charakterem, nastawieniem, postrzeganiem świata. Chęciami i determinacją.

Doszlifowałam styl pisania. Moja dojrzałość w nim zawarta wskoczyła na wyższy level. Nie jest to moją zasługą, ale wydarzeń, w których przyszło mi brać udział.

Udzielam wywiadów, pojawiam się w gazetach, telewizji i kanałach mainstreamowych.
Po to, by inni nie musieli przejść tak wyboistej drogi, jaką ja zmierzyłam, ale by moje doświadczenia pomogły im złapać właściwą energię.

Dużo się uśmiecham, realizuję kolejne zadania, dostarczam sobie adrenaliny i ekscytacji nawet, jeśli się boję ☺ Robię rzeczy, o których wcześniej nie śniłam i które patrząc z boku są szaleństwem graniczącym z głupotą 😛
Dziękuję Bogu, że dał mi taki pochrzaniony charakter i zachował ważne aspekty życia, bo dzięki temu nadaję mu SMAk 😉

Dostałam nowe życie i nie marnuję tej szansy. Miałam umrzeć fizycznie. Miałam nie żyć mentalnie, a żyję pełnej, niż dotychczas.

Bo trzeba się podnosić i iść dalej niezależnie od tego, ile razy runęło niebo ☺

* * *
Ktoś kto nie zna mojej psychiki i historii mógłby pomyśleć: "Już kompletnie jej odbiło. Świętuje spadek sił fizycznych i utrudnione życie z maszyną.
Ale Wy chyba dobrze wiecie, że nie celebruję dziurki w szyi, ale narodzenie się na nowo ☺️





Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger