poniedziałek, 10 sierpnia 2020

Solidarność w szaleństwie

 Zaczęłam urlop z przytupem!

Nieee... ani góry, ani lasy, ani nawet łąki usierpnione. Zwyczajny, mały, radomski park w środku osiedla, a co lepsze - małomiasteczkowe... RONDO!
Jak się nie ma, co się lubi... to się stara, żeby to mieć.
Wystarczy, że jezuita razem ze mną przebiegnie pod prąd lewoskrętnie przez nie - nie zważając na skarżenie mamy, że to robię, ale jeszcze dopingując: "pokaż mi jak to wygląda! 😀 " i już czuję się jak w Detroit.
Mimochodem zwierzyłam się, że ostatnio samochód zajechał w przejście i nie mogłam wejść na chodnik, więc musiałam, no, po prostu musiałam wcisnąć się na wolny skrawek i przejechałam tak, że zarysowanie karoserii było nieuniknione... ale niestety się nie udało. Usłyszałam: "musisz poćwiczyć! ". Wtedy oczyma wyobraźni zobaczyłam ciemne zaułki Caracas.
I nie mogłam opanować ataku śmiechu 😉
Po drodze niespodziewanie wybiegł nam na spotkanie mój przyjaciel, przewielebny ksiądz proboszcz i akurat wypadł mi uchwyt z joysticka tocząc się w jego stronę. Z tylko nam znanym spojrzeniem mruknął:."Asia, lecisz na mnie". Odpowiadając "nie da się ukryć" znalazłam się w Amsterdamie.
Wniosek z tego płynie taki, że nie trzeba być globtroterem, ani wciągać THC. Wystarczy odpowiednie towarzystwo, by znaleźć się na haju, w wielu miejscach na raz. 😌
Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger