środa, 31 lipca 2019

Pragnienia brudnych butów

Nie jestem samozwańczą motywatorką. Nie nadałam sobie takiej "misji", nie ulegam wpływom świata, nie nazywam tak sama siebie. Nie chcę płynąć na fali jednej książki. Nie chcę całe życie powoływać się na to, że latałam samolotami, leciałam balonem, taplałam się w morzu, jeździłam na nartach, widziałam się twarzą w twarz z trzema papieżami. Nawet, jeśli we wszystkich wymienionych aktywnościach towarzyszył mi respirator. Rzeczywiście jest to coś wyjątkowego, rzadko spotykanego. 
No, bo dla zdrowego człowieka, czy nawet dla osoby poruszającej się na wózku takie wydarzenia nie są już w obecnych czasach czymś, czym należałoby się chwalić lub eskalować ich znaczenia i na siłę dodawać niesamowitości.
Jednak przyznaję z pokorą, że gdy w grę wchodzi tak zaawansowana medycznie maszyna, która - bądź, co bądź - maksymalnie utrudnia każde wyjście, to można dostrzec w tym coś, co wymaga wysiłku, determinacji, obciążenia psychicznego, pokonania go i wielu innych trudów.

Dlatego sama nie nawołuję czytelników mojej książki, blogu, lub profilu FB do tego, by pisali do mnie po porady, wsparcie, motywujące rozmowy (również nie zniechęcam ;), ponieważ nie czuję się na tyle mądra, lepsza, czy bardziej przysposobiona do prowadzenia takowych. Nie dorabiam też ideologii do każdego wstawionego zdjęcia, bo przecież głupio tak po prostu chwalić się sobą, wszystko musi mieć "głębszy sens" i trzeba każdą okazję wykorzystać do napisania motywacyjki :)
Mam świadomość, że nie mój wózek ani nawet respirator sprawiają, że jestem bardziej wyjątkowa, niż inni i nie one powinny determinować moje działania społeczne, nie one powinny być kanwą, na której opieram każdy swój post, czy spotkania. Na dłuższą metę człowieka pozbawionego tych atrybutów nie będzie interesowało, że "pomimo nich cieszę się życiem", jak to się wszechobecnie słyszy. Pewnie jakieś 70% społeczeństwa, to ludzie, którzy oddychają samodzielnie i chodzą w zarąbiście brudnych butach, więc nieustanne trąbienie im "Słuchaj! Mam wózek, ale jest zajebiście!" staje się dziecinną, odrealnioną egzaltacją, a nie rzeczywistym wsparciem odnoszącym się do konkretnego człowieka. 

Staram się zatem unikać mówienia, czy pisania o sobie w formie "ja to potrafię, a ty się ode mnie ucz", "pokażę ci, że skoro ja mogę, to ty też", bo moja niepełnosprawność jest wyłącznie moim nauczycielem, nie cudzym. Nie mogę nikogo pouczać, czy uczyć z wyżyn swojego cierpienia, bo to jest moje cierpienie, Twoje jest zupełnie inne. 
Oczywiście, wielokrotnie możemy być przykładem, pozytywnym wzorem dla kogoś do tego, by się nie poddawać, nie uciekać w wyparcie, do walki mimo przeciwności. Ale takim kimś mogę być równie dobrze ja, młoda dziewczyna z respi, jak i starszy facet, biznesmen, czy sportowiec. 

Z tych powodów mniej się udzielam na FB, czy tutaj. Ograniczyłam swoje pisanie, bo czekam, aż będę miała do powiedzenia coś więcej, niż "OOOŁŁŁ JFEEAAAA!!! Leżenie na trawie MIMO WÓZKA jest fantastycznym doświadczeniem!!!❤️❤️❤️❤️".

Myślę, że tym bardziej, przez moje zamilknięcie, nie oczekiwanie że będę postrzegana jako ktoś, kto może pomóc, nie wykazywanie potrzeby dowartościowania się poprzez "pomaganie innym" - odczuwam nieśmiałą radość z nieoczekiwanego telefonu, który kilka dni temu dostałam od jednej pani, wieloletniej znajomej z widzenia. 

Spotkałyśmy się przypadkiem któregoś wieczoru po Mszy i 60-letnia, elegancka cicha kobieta podeszła do mnie mówiąc nawet bardziej nieśmiało, niż zwykle ja:
- Przepraszam... Dzwoniłam kiedyś do pani... ale pani nie odebrała... i nie miałam już śmiałości dzwonić ponownie...
Kiedyś nie odbierałam rzeczywiście bardzo wielu telefonów i nie odpisywałam nawet na ważne maile, ponieważ miałam tyle problemów i stanów depresyjnych związanych z Kubą, jego chorobami i innymi, że nawet mój motywujący wózek nie pomagał!
Tym razem poprosiłam panią, by zadzwoniła jeszcze raz, a na pewno odbiorę. 

Kilka dni później usłyszałam w słuchawce coś, co roztopiło dokumentnie moje wcale niewrażliwe serce:
- Odkąd przeczytałam pani książkę, rozmowa z panią była moim marzeniem. Po dwóch latach moje marzenie się spełniło. 

W tym ciepłym, cichym głosie nie było wykrzykników, ani podlizującego się piania. 
Dzisiaj spotkałyśmy się u mnie w domu i mimo różnicy pokoleń i temperamentów mamy coś wspólnego: chęć spełniania ludzkich pragnień. 

Bo nieustannie każdy z nas tego samego od innych potrzebuje. 
Czy ma koła, czy brudne buty. 
Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger