niedziela, 26 czerwca 2016

Przelecieć (się)



Wróciłam  do domu z kolejnymi wspomnieniami, przeżytymi przygodami, nowymi znajomościami i czytelnikami :)

Wszystkiego nie da się opisać, ale spróbuję wrócić wspomnieniami do subiektywnie najważniejszych momentów. 

Zaczynając od początku – lotnisko w Modlinie jest kompletnie niedostosowane do ludzi na wózku.
Wchodziłam na pokład ostatnia – jak nakazują ustawy linii Ryanair – I to już na wstępie jest pomyłką.
Gdy wreszcie pozwolili nam opuścić terminal słońce wisiało nad horyzontem,  a ja w powiewie wiatru szłam prowadzona przez służbę do szumiącego Boeimga.
Przy schodach do samolotu czekało na mnie coś w stylu krzesła zbitego z poziomej i pionowej deski, a przy nim rześcy panowie gotowi mnie na tym czymś nieść po schodach. Nie było tak zwanej „windy”, która podjeżdża pod same drzwi samolotu, więc jedynym wyjściem było wniesienie mnie na rękach i osobno mój sprzęt. Samolot był wypełniony po brzegi, a nasze 4 miejsca rozstrzelone po całym pokładzie mimo, że zgłaszałam, iż będę podróżowała z osobą towarzyszącą i oczywiście wiedzieli poprzez sprzęt, który wniosłam ze sobą na pokład jak bardzo zaawansowana jest moja niepełnosprawność. Wisiałam na rękach na środku wąskiego korytarza patrząc na cały pokład siedzących ludzi, aż wreszcie ktoś z nich się podniósł i z życzliwością zamienił się z nami miejscami, żebyśmy mogli siedzieć obok siebie. Obsługa stała bezradna.
Oprócz tego robili problemy,  gdy chcieliśmy zabrać z wózka stojącego przed schodami na dole baterie dodatkowego do respi – wszystkie papiery na każdy sprzęt mieliśmy przy sobie i wszystko zgłaszałam im wcześniej co najmniej 7 razy. 

Na lotnisku w Rzymie – bajka. Mój własny wózek już czekał na mnie w samolocie, prosto z fotela przesiadłam się na niego, asystent osoby niepełnosprawnej złapał mnie, wprowadził elegancko do windy, zwiózł z niej i prowadził przez całą drogę do odbioru bagażu.
Pożegnał się przemiło tym cudnym „Ciao, bella!”.

Nigdy nie uwierzę, że reinkarnacja nie istnieje – w przyszłym życiu będę żyć tam ;)

W drodze powrotnej było dokładnie tak samo – Rzym-bajka. Pani przy odprawie od razu zwróciła się bezpośrednio do mnie „Do you sapek English?” i wytłumaczyła, że winda będzie czekała na mnie przy wejściu do samolotu itp. W tejże windzie wytłumaczyłam supersympatycznemu innemu panu asystentowi, że muszę siedzieć z osobą towarzyszącą. Wszedł na pokład, poprosił ludzi o przesiadkę i oznajmił z szerokim uśmiechem, że wszystko jest już uzgodnione. Weszłam na pokład na miejsce z tyłu samolotu, więc nie trzeba mnie było daleko nieść i wszyscy czworo siedzieliśmy koło siebie :)

W Modlinie znów windy brak i znów te ponure miny.
Jedyne, co mi się tam podobało, to kontrola wyjęta z filmu sensacyjnego. Pani kontrolerka w mundurze prosiła, żebyśmy z mamą szły za nią, wprowadziła nas do kanciapy i wraz z drugą policjantką wymacały mnie wzdłuż i wszerz, wstałam z wózka, sprawdziły jego wnętrze, rurki i wypuściły. Były bardzo miłe i szczerze zainteresowane moją chorobą.Nie mogąc się powstrzymać od śmiechu zapytałam, czy wyglądam na terrorystkę. W ogóle cały czas się uśmiechałam, strasznie mi się podobała ta zabawa. 
W Rzymie natomiast nie dotknęli mnie nawet jednym palcem, pani tylko powierzchownie miźnęła rurkę wózka papierkiem na obecność śladowej ilości narkotyków. 
 
W samym samolocie Karat siedział cicho, nawet na dużej wysokości.

Myślałam, że cały pobyt w Rzymie uda mi się opisać w tym jednym poście, naiwniara.

C.D.N.

wtorek, 7 czerwca 2016

Człowiek jest stworzony do zachwytu

Człowiek jest stworzony do zachwytu

Ładny, prawda? :)

Zrobiłam sobie prezent na Dzień Dziecka.
Ponieważ mama nie przyłożyłaby ręki do tego haniebnego czynu, to wszystko ogarnęliśmy z bratem i bratową. Łukasz zawiózł nas na radomski deptak, przeszliśmy koło wrzeszczącej, juwenalskiej strefy wyższej i weszliśmy do speluny, w której już radośnie czekał na mnie wydziarany, starszy pan.
Łukasz wrócił do pracy, a my z Kamilą siedziałyśmy wśród czaszek i heavy metalu.

Z rozkoszą wczuwałam się w równomierne wkłuwanie igły pod skórę, raz koło razu...
Nie, tak naprawdę prawie w ogóle mnie nie bolało, czułam niewielkie szczypanie, jednak ból był nie porównywalny do tego, który towarzyszy igle wsuwanej w żyłę.

Strasznie się cieszę, że odbiłam myśli na skórze.
Ogromnie mi się to podoba. 

A przede mną nowe wrażenia. O 16 wyjeżdżam z domu na lotnisko, o 20:45 startuję z Modlina i o 23:05 już będę wdychać kolejny raz włoskie powietrze.
Plany na jutro już są ustalone, a co później... Niech mnie życie zaskoczy! :)

Boję się tylko jednego - żeby Karat nie ześwirował z zachwytu.

Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger