Wróciłam do domu z kolejnymi
wspomnieniami, przeżytymi przygodami, nowymi znajomościami i czytelnikami :)
Wszystkiego nie da się opisać, ale spróbuję wrócić wspomnieniami
do subiektywnie najważniejszych momentów.
Zaczynając od początku – lotnisko w Modlinie jest kompletnie
niedostosowane do ludzi na wózku.
Wchodziłam na pokład ostatnia – jak nakazują ustawy linii Ryanair
– I to już na wstępie jest pomyłką.
Gdy wreszcie pozwolili nam opuścić terminal słońce wisiało
nad horyzontem, a ja w powiewie wiatru
szłam prowadzona przez służbę do szumiącego Boeimga.
Przy schodach do samolotu czekało na mnie coś w stylu
krzesła zbitego z poziomej i pionowej deski, a przy nim rześcy panowie gotowi
mnie na tym czymś nieść po schodach. Nie było tak zwanej „windy”, która
podjeżdża pod same drzwi samolotu, więc jedynym wyjściem było wniesienie mnie
na rękach i osobno mój sprzęt. Samolot był wypełniony po brzegi, a nasze 4
miejsca rozstrzelone po całym pokładzie mimo, że zgłaszałam, iż będę
podróżowała z osobą towarzyszącą i oczywiście wiedzieli poprzez sprzęt, który
wniosłam ze sobą na pokład jak bardzo zaawansowana jest moja niepełnosprawność.
Wisiałam na rękach na środku wąskiego korytarza patrząc na cały pokład
siedzących ludzi, aż wreszcie ktoś z nich się podniósł i z życzliwością
zamienił się z nami miejscami, żebyśmy mogli siedzieć obok siebie. Obsługa
stała bezradna.
Oprócz tego robili problemy,
gdy chcieliśmy zabrać z wózka stojącego przed schodami na dole baterie
dodatkowego do respi – wszystkie papiery na każdy sprzęt mieliśmy przy sobie i
wszystko zgłaszałam im wcześniej co najmniej 7 razy.
Na lotnisku w Rzymie – bajka. Mój własny wózek już czekał na
mnie w samolocie, prosto z fotela przesiadłam się na niego, asystent osoby
niepełnosprawnej złapał mnie, wprowadził elegancko do windy, zwiózł z niej i
prowadził przez całą drogę do odbioru bagażu.
Pożegnał się przemiło tym cudnym „Ciao, bella!”.
Nigdy nie uwierzę, że reinkarnacja nie istnieje – w przyszłym
życiu będę żyć tam ;)
W drodze powrotnej było dokładnie tak samo – Rzym-bajka.
Pani przy odprawie od razu zwróciła się bezpośrednio do mnie „Do you sapek English?”
i wytłumaczyła, że winda będzie czekała na mnie przy wejściu do samolotu itp. W
tejże windzie wytłumaczyłam supersympatycznemu innemu panu asystentowi, że
muszę siedzieć z osobą towarzyszącą. Wszedł na pokład, poprosił ludzi o przesiadkę
i oznajmił z szerokim uśmiechem, że wszystko jest już uzgodnione. Weszłam na
pokład na miejsce z tyłu samolotu, więc nie trzeba mnie było daleko nieść i
wszyscy czworo siedzieliśmy koło siebie :)
W Modlinie znów windy brak i znów te ponure miny.
Jedyne, co mi się tam podobało, to kontrola wyjęta z filmu
sensacyjnego. Pani kontrolerka w mundurze prosiła, żebyśmy z mamą szły za nią,
wprowadziła nas do kanciapy i wraz z drugą policjantką wymacały mnie wzdłuż i
wszerz, wstałam z wózka, sprawdziły jego wnętrze, rurki i wypuściły. Były
bardzo miłe i szczerze zainteresowane moją chorobą.Nie mogąc się powstrzymać od
śmiechu zapytałam, czy wyglądam na terrorystkę. W ogóle cały czas się uśmiechałam,
strasznie mi się podobała ta zabawa.
W Rzymie natomiast nie dotknęli mnie nawet jednym palcem,
pani tylko powierzchownie miźnęła rurkę wózka papierkiem na obecność śladowej
ilości narkotyków.
W samym samolocie Karat siedział cicho, nawet na dużej
wysokości.
Myślałam, że cały pobyt w Rzymie uda mi się opisać w tym jednym poście, naiwniara.
C.D.N.