niedziela, 3 kwietnia 2016

DK

Ostatnio pisałam o tym, że byłam chora, a musiałam (albo może bardziej chciałam, niż było to konieczne) wyjść z domu. Ten, kto kliknął w podany tam link wie, że chodziło o Drogę Krzyżową w Niedzielę Palmową, która przechodziła ulicami Radomia i zgodnie z założeniem i pomysłem JPII była przeznaczona dla młodzieży i przygotowywana przez młodzież.
Nigdy na takiej Drodze nie byłam nawet uczestnikiem, a teraz jeden Superksiądz wpadł na pomysł, żebym to ja ją przygotowała.

Na początku nie byłam zachwycona pomysłem, tym bardziej, że to nie była pierwsza rzecz tego typu, którą robiłam w ostatnim czasie i czułam zmęczenie materiału, ale czasu na podjęcie decyzji i tym bardziej napisanie stacji było BARDZO MAŁO, więc musiałam się streszczać i w ciągu godziny dać odpowiedź.

Na kilka dni przed wyruszeniem w trasę się rozchorowałam, nic groźnego, ale po listopadowym szpitalu trzęsiemy się na każde moje kichnięcie.
Rozważania przygotowałam ja, ale nie ja miałam się czytać, więc wiedziałam, że właściwie nie będę tam niezbędna, ale z drugiej strony miałam być przedstawiona na początku, itp, więc zapytałam ks. Marka, czy lepiej, żebym była, czy wszystko jedno.
- "Oczywiście byłoby genialnie gdybyś była."
Dzwonię do mojej wieloletniej doktor, do której mam bezgraniczne zaufanie i szacunek, o której wiem, że jest bardzo odważna i nie chucha na mnie z byle powodu. Mówię: "jeśli ONA powie, że nie mogę iść, to ją posłucham"
- "Asia, KATEGORYCZNIE nie możesz wyjść. Ty się i tak nadzwyczaj cudownie trzymasz, nie można kusić losu i ciągle wystawiać na próbę."

Myślę - ok. Trudno.
Myślę i myślę.
Mama co jakiś czas wchodzi do pokoju i pyta jaka decyzja. Widzę po niej, że - O DZIWO - chce, żebym poszła.
Szarpią mnie nerwy, bo już nie wiem co robić, z jednej strony wiem, że byłoby to objawem nierozsądku graniczącego z głupotą, z drugiej... w końcu jestem jakoś za to odpowiedzialna, muszę zobaczyć jak wyjdzie, zautoryzować, potwierdzić wiarygodność wykonania... A jak się ciepło ubiorę i będę przynajmniej tylko na początku, to może nic się nie stanie...

Było zimno, wiatr się trochę uspokoił, ale powietrze było wilgotne od całodziennego deszczu, miałam stan podgorączkowy i przed 20:00 wyszłam w noc.

Wiem, że ten blog czytają przeróżni ludzie i każdy może myśleć co chce o tym, co piszę.
Podjęłam tę decyzję i wyszłam z domu bez strachu, tylko dzięki modlitwie do Sprawcy całego tego zamieszania. Poprosiłam też kilka osób o to samo.
Jakby nie Jan Paweł II, to tego wszystkiego by nie było, siedziałabym w domu, więc logiczne dla mnie było, żeby zwrócić się po pomoc właśnie do Niego.

Nie będę opisywać całej Drogi, bo było tak fajnie, było tyle reakcji od Potężnych Ludzi, tyle zaskakujących spotkań, słów, że nie potrafiłabym tego opisać bez zbędnych emocji. Niektórzy byli, niektórzy słyszeli, a inni, jeśli chcą, mogą zobaczyć i posłuchać namiastkę wydarzenia pod linkami: UNO, DUE, TRE, QUATTRO.

Byłam od początku do końca, zmarzłam dopiero prawie pod koniec, widziałam, słyszałam, przyjęłam WSZYSTKO, ks. Marek zadzwonił, gdy ledwo wpadłam do samochodu, uradowany, że byłam do końca, bo plany były inne.
To był wieczór pełen radości i powodzenia dla nas obojga.
I dla biskupów, i fotografów.

A na drugi dzień byłam całkowicie zdrowa :)

Czekam, kiedy Pani Doktor się o tym dowie :)

Bo JPII wie!
Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger