wtorek, 29 lipca 2014

Pomóż chorym, wesprzyj akcje, prosimy.

Wiem, że blog nie po to wisi w sieci, żeby świecił pustkami, a mój właśnie to ostatnio prezentuje, ale cały czas mam nadzieję, że wena/chęci przyjdą i się tu objawią.
Bo to nie jest tak, że nic się nie dzieje. Może dzieje się paradoksalnie za dużo...

Ale, żeby z istnienia bloga był przynajmniej jakiś pożytek, to chciałabym przedstawić dwie akcje facebookowe, które przyczynią się do pomocy osobom niepełnosprawnym, w tym chorującym na Rdzeniowy Zanik Mięśni.

Pierwsza nosi nazwę "Handmade for Hope" i polega na wystawianiu i licytowaniu przedmiotów nieużywanych i zrobionych własnoręcznie.
Dochód ze sprzedaży dzieł będzie przeznaczony na przeprowadzenie badań nad lekiem na SMA.
Jeśli posiadasz talent do wyszywania, haftowania, malowania, rzeźbienia, wytwarzania biżuterii lub innego handmadu, to prosimy, zajrzyj tutaj, przeczytaj szczegóły i podziel się swoją twórczością, tym samym przyczyniając się do poprawy życia i zdrowia wielu z nas.
Jeśli posiadasz pieniądze, to również prosimy, zajrzyj tutaj, obejrzyj prace i podziel się czym możesz, tym samym wspierając badania nad lekiem ratującym życie :)
Btw. ja sama już wystawiłam jeden przedmiot.

Drugą akcję organizuje Stowarzyszenie "Budujemy Przystań" z mojego rodzinnego miasta.
Rusza z nową inicjatywą i poszukują osób z niepełnosprawnością z Radomia i powiatu radomskiego, które coś tworzą. Mogą to być np. wiersze, teksty piosenek, opowiadania, prace plastyczne, zdjęcia. Stowarzyszenie pragnie pokazywać twórczość osób niepełnosprawnych i zamieszczać ją na swoim profilu na Facebooku, na stronie internetowej oraz w Biuletynie, który ukazuje się co 2-3 miesiące.
Serdecznie zapraszamy wszystkie osoby niepełnosprawne, a także szkoły i placówki, do których uczęszczają niepełnosprawni uczniowie do przysyłania swoich prac na adres mailowy: przystanszkola@gmail.com
Do przesłanych prac prosimy o dodanie kilku zdań o ich autorze (imię i nazwisko, wiek, zainteresowania). Mile widziane będzie również zdjęcie.

* * *

A tymczasem biorę urlop i jadę w czwartek do Gdyni by spędzić trochę czasu z moją kochaną Olą, o której pisałam 2 lata temu i z cudownie przystojnym, wspaniałym panem R. ;)

Może się też uda wejść do morza i może nawet będzie wesoło...?

poniedziałek, 14 lipca 2014

Dojrzałość, to nie wiek. To przeżycia.

Siadam na wózek, co nie zawsze sprawia mi przyjemność, piję na siedząco z przyjaciółką alkohol, który zagęszcza mi ślinę i utrudnia przełykanie, rozmawiam na tematy lekkie i śmieszne dochodząc do tych, które wymagają większego mojego zaangażowania i wkładania siły w panowanie nad łykaniem, oddechem, językiem, składnią wypowiedzi i wyrażeniem precyzyjnie myśli, zwiotczona przez SMA i alkohol, który znacznie osłabia mięśnie wychodzę odprowadzić koleżankę, ścigam się z jej samochodem na środku ulicy omijając samochody... mimo respiratora i sił wystarczających mi tylko na prowadzenie wózka i mówienie - lekko zaćmione przez malibu - czuję, że żyję jak większość młodych ludzi, z szaleństwem w żyłach, z radością w oczach, z krzykiem w gardle.

A mimo wszystko w podświadomości od dawna czai się duża dawka bólu i niepokoju, gdziekolwiek i z kimkolwiek jestem.
Myślę, że daleko mi do beztroskiej młodzieży.

wtorek, 1 lipca 2014

Z Aśką nigdy nie było tak samo.

Z Aśką nigdy nie było tak samo.
Wszyscy, którzy usłyszeli, że jadę do Krakowa po to głównie, by polecieć balonem pytali 2 razy "czym?", śmiali się lub mówili, że nie znają bardziej zwariowanych ludzi od nas, jesteśmy szaleni, "popiżgani" itd, itp.
Dla mnie osobiście po lotach samolotem balon nie jest niczym nadzwyczajnym i nie jechałam po to, żeby przeżyć przygodę życia, tylko po to, żeby zrealizować coś, co sobie uroiłam w głowie, miałam postawiony cel i musiałam go dopiąć.
Oczywiście widok całego Krakowa i Tatr z dużej wysokości jest niezapomniany i cieszyłam się, tym bardziej, że zerwał się wiatr i zaczął bujać balonem (pan z tego powodu miał opory, żeby nas wpuścić do środka, musieliśmy chwilę poczekać, a przecież to dodatkowa atrakcja...), ale nie czułam piorunującej ekscytacji unosząc się w żółwim tempie nad ziemią.
Mam satysfakcję, że mogę odhaczyć kolejny punkt na mojej liście "to zrobić za życia".
To był główny punkt programu, ale po drodze były jeszcze inne.
Zaczynając od początku: Z Radomia wyjechałam w piątek po 16:00, w Krakowie byłam koło 19:30, w sobotę koło 15:00 musieliśmy z niego wyjechać, żeby przed 17:00 dojechać do Częstochowy. W domu byłam na 21:30.
Jak widać po godzinach czasu na zwiedzanie mieliśmy bardzo, BARDZO, B.A.R.D.Z.O niewiele, ale to, co udało się zrobić i zobaczyć, to zaraz po przyjeździe kolacja na Rynku, od którego nie mogłam oderwać wzroku.
Na około niego funkcjonują do późnych godzin mnóstwo restauracji i WSZYSTKIE były oblegane, po środku kręciły się bryczki, w pewnym momencie (czyli o 21 ;) wybrzmiał Hejnał Zygmunta, a w między czasie pojawili się na środku ulicy studenci demonstrujący Breakdance.
Życie tam tętni późną nocą w środku tygodnia, takiej ilości ludzi skupionej w jednym miejscu Polski bez wyraźnego powodu jeszcze nie widziałam.
Zamawiając drinka u Superprzystojnego kelnera w czarnej koszuli czułam, że żyję i że niewiele różnię się od tych ludzi, którzy siedzą przy stolikach i rozmawiają po angielsku, włosku lub francusku. Wszyscy byliśmy tam po to, żeby dobrze zjeść, pośmiać się i pobyć wśród tłumu wesołych ziomków.
na Rynku z rodzicami
Rynek nocą  
 Przeszłam przez Sukiennice odkrywając co to tak naprawdę jest, podziwiałam architekturę, która, sorry, podobała mi się bardziej, niż w Rzymie ;), biegłam upojona alkoholem i emocjami przez ulice śmiejąc się z zawieszonych między budynkami lamp o niewidocznych sznurach i wmawiając sobie, że jestem w Londynie, w Hogwarcie i na pewno zaraz zza którejś z nich wyskoczy Harry Potter na miotle.
Sukiennice
Wróciłam do swojego pokoju, by prowadzić nocne Polaków rozmowy z moimi towarzyszami i zasnęłam mocnym snem budząc się o 6:00.

Po śniadaniu w miasto, w odróżnieniu od drogi do Krakowa teraz siedziałam na wózku w samochodzie, żeby móc uchwycić wzrokiem to, czego nie dało się zobaczyć na nogach z braku czasu.
Ponieważ lot balonem był chwilowo wstrzymany z powodu pogody (chociaż moim zdaniem była idealna), to żeby nie tracić czasu pojechaliśmy do Łagiewnik, a tam to już naprawdę, z ręką na sercu mogę powiedzieć, że poczułam się jakbym była w Rzymie. Tacy ludzie, taki klimat, taki świat. Może nie jest to zbyt normalne, żebym podniecała się każdym "hello", "hi", "niech ci Bóg błogosławi" lub zwykłym uśmiechem przechodnia, ale ja tak właśnie mam od jakiegoś czasu, najbardziej zachwycają mnie ludzie, nie budynki, chociaż Sanktuarium jest PRZEPIĘKNE.
 Łagiewniki
Sanktuarium
Stamtąd pojechaliśmy na Wawel, przelecieliśmy go, że tak się seksualnie wyrażę, lotem błyskawicy, także nie mam jakichś ogarniętych zdjęć, ale Smoka, który coś tam ma wspólnego z dziewicami musiałam zaliczyć ;)
Smok Wawelski
Z Wawelu na balon, a z niego bardzo krętą, długą, męczącą drogą w skwarze lejącym się z nieba dotarłam na plac Muzeum Lotnictwa, gdzie miałam spotkać się ze znajomym pisarzem i ilustratorem, Piotrem i jego żoną. Zanim tam udało nam się trafić dzwoniłam do niego koło 10 razy na pewno, najpierw przesuwając spotkanie na później i później, następnie prosząc o pokierowanie przez miasto do celu.
Po trudach i bojach spotkaliśmy się po to tylko, żeby zobaczyć siebie nawzajem pierwszy raz w realu i umówić na następny przyjazd, już nie na wariata, ale spokojne zwiedzanie, gondolę i piknik.

Byliśmy dawno, dawno spóźnieni, więc biegiem do samochodu, po drodze KFC i wysiadamy w Częstochowie. Zostawiamy przyjaciela, z którym już nie będziemy wracać do Radomia, sami idziemy na lody, potem na Jasną Górę, gdzie 5 lat temu, przy okazji matury złożyłam obietnicę, że jeszcze tu wrócę, chwilę dosłownie przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej, to była chwila spokoju, chwila ciszy, a potem biegiem do samochodu poprzez pompę deszczu, która akurat - na moje wyraźne życzenie - lunęła. Deszcz to jedna z moich nielicznych chwil dziecięcej radości. Miałam co chciałam.

Tak się odbył mój 1.5 dniowy wyjazd, który nie był może podróżą marzeń, ale cieszę się, że to przeżyłam.


Nie piszę tu często, bo oprócz tych fizycznych zdarzeń dzieją się rzeczy mocno emocjonalne, a o takich nie umiem.

Ale człowiek uczy się całe życie :)
 Flying, dreaming, relax
Jeden Włoch chciał fotę ze mną, to się zgodziłam
Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger