Po prawie nieprzespanej nocy udałam się na zwyczajną, niedzielną Mszę w zwyczajnym, małym, pobliskim kościółku św. Gemmy.
Siły psychicznej dodawał mi jedynie fakt, że zobaczę znów normalny, śliczny budynek, dużo ładniejszy, niż monumentalne bazyliki i może mojego Michelangelo.
Oczywiście wcale w to nie wierzyłam, minęło 13 lat! Ale myśl, że wrócę do miejsca, w którym został kawałek mojego serca wywoływał we mnie jakiś niewyjaśniony dreszcz podniecenia.
Mickiego poznałam, gdy pierwszy raz poleciałam do Rzymu. Był śniady, dwa lata starszy ode mnie i miał w sobie coś, co przyciągało wzrok dziesięciolatki.
Patrzyłam na niego, oddalonego o kilka ławek po przeciwnej stronie przez calutką Mszę i w głowę zachodziłam co mi się stało.
Wiedziałam tylko, że muszę, po prostu muszę z nim porozmawiać, nie możemy tak zwyczajnie się rozejść.
Ciocia zaaranżowała spotkanie po Mszy i jako tłumacz pozwoliła nam nawiązać kontakt.
Przez jakiś czas pisaliśmy do siebie listy i wysyłaliśmy swoje zdjęca
Byłam nim oczarowana.
Byłam zakochana.
Kontakt się urwał (mądra Asiunia) i do dziś nie wiem co się z nim dzieje.
Rozglądałam się po całym kościele, ale graniczyło z cudem trafienie na niego po 13 latach różnych wydarzeń w naszym życiu, trafienie akurat tego dnia i na tej Mszy.
Przy wyjściu zobaczyłam młodego, przystojnego chłopaka, przyglądałam mu się jak głupia, ale nie, to nie on.
Zresztą, nie mam pewności, czy po takim czasie bym go poznała.
Nawet, jeśli ma dziewczynę, to nic.
Jestem na tyle sentymentalna, że postaram się go odnaleźć.
Wróciliśmy na obiad, a po nim udaliśmy się do Santa Maria Magiore, by dokonać najfajniejszej rzeczy tego dnia: zbierania pieniędzy.
Najpierw obejrzeliśmy tabuny kolorowych hindusów
A potem dokonałam z pomocą cioci (jak dobrze, że ona jedna jest taką wariatką!) tego, co planowałam od dawna.
Stanęłam na środku placu z wydrukowaną przez moją przyjaciółkę kartką po włosku i do srebrnej kosmetyczki zbierałam pieniądze.
Celowo nie nazywam tego żebraniem, gdyż to słowo kojarzy mi się z brudnymi ubraniami, szmatami, burzą czarnych, usmolonych włosów, nieprzebrzmiałym smutkiem, kołysaniem się i zapitym, tudzież naćpanym małym dzieckiem.
Ja siedziałam fajnie ubrana w różową sukienkę, z prostymi, opływającymi na ramiona włosami, rozmawiałam swobodnie ze stojącą obok przyjaciółką, praktycznie cały czas się śmiejąc i uśmiechając się do przechodniów, gdy kątem oka widziałam, że patrzą na mnie.
Dziękowałam z prawdziwą radością za każde "euro", rozmawiałam z niektórymi, którzy mieli na to ochotę, podawałam rękę witającym się, pozwalałam pobłogosławić się bez słów hinduskiemu księdzu, oraz poacałować młodemu hindusowi (ciągle w tym Rzymie rwali się do mnie sami faceci! ;), poznałam jednego gościa, który poinformował, że widział mnie wczoraj na telebimach na placu, pokazywałam jakiemuś trzylatkowi wyciągającemu do mnie rączkę z pieniążkiem, by wrzucił do kosmetyczki i stojąc tam nie czułam nawet najmniejszego skrępowania, czy tym bardziej, poniżenia.
Cel był jasny, prosty, ale niecodzienny. Na kartce było wyraźnie napisane, bez krętactwa - ktoś chciał, dawał, nie, to nie.
W Polsce nie mogę znaleźć pracy, więc czemu nie zarobić sobie w legalny sposób w Rzymie? W Radomiu oczywiście bym tego nie zrobiła, ale obcy kraj daje odpowiednią anonimowość i poczucie komfortu.
Wszyscy moi towarzysze pukali się w głowę, gdy powiedziałam, co chcę zrobić, tłumaczyłam dlaczego, po co i w jakim celu - pomysł nadal był głupi i żenujący.
Dopiero, gdy wyjawiłam go cioci, to pierwszy raz spotkałam się z natychmiastowym poparciem:
- Asia, no pewnie! PójdzieMY w niedzielę. To jest świetne doświadczenie!
Dzięki niej udało mi się zrealizować zwariowany pomysł i zarobić 70 euro w ciągu 40 minut!
Byłam zachwycona tabunami ludzi uśmiechającymi się do mnie nawet, kiedy nic nie wrzucali, ekscytującym doświadczeniem i stopniem szaleństwa mojego i cioci.
Pod koniec tego dnia poszłam na stragany z ciuchami i kupiłam dwie rzeczy po uprzednim potargowaniu się ze sprzedawcami. W sumie spuścili 6 euro! i byłam z siebie zadowolona :). Dobrze jest chociaż w minimalnym stopniu znać funkcjonujący w danym kraju język.
Wróciłam, by odpocząć przed jutrzejszą dłuuuugą podróżą i cieszyć się owocami mojej pracy ;)