środa, 11 grudnia 2019

Niech płynie, co płynąć powinno

Igła bardzo powoli wsuwa się w delikatną skórę drobnej dłoni. Przenika kolejne jej powłoki. Trafia w ściankę żyły brutalnie ją rozszarpując. Ponowne ukłucie, w stopę. Stopę, która nie zna szorstkości bruku, ani twardych kamieni. Stopę, która nie wie, co to ból, zmęczenie, zranienie.
Ponowne ukłucie obok już rozharatanej żyły. Naczynko pęka zostawiając na pocieszenie kolorowy ślad. Czy rzeczywiście pociesza? Nie wszystko złoto, co się świeci. 
Zaciśnięte oczy, prośba o chwilę odpoczynku, złapanie oddechu, rozluźnienie spiętych mięśni każdego fragmentu ciała. 
Nie ma litości. Krew musi spłynąć po szklanych ściankach szpitalnych probówek. Igła rozpycha się w kolejnym miejscu mamiącym nadzieją. Żyła roztrzaskuje się, jak miłość wyrzucona z serca do rozumu. 
Słychać kojące, żartobliwe głosy, pełne ciepła i zrozumienia, zapewniające, że to już ostatni raz, że podskórna nić wypełniła się. Następuje ponowne, niezliczone, ukłucie. 
Czerwona ciesz płynie szaleńczym tempem.

* * *

A łzy? 
Nie tym razem. Nie z tego powodu. 

* * * 

Utoczona krew pozwala na podjęcie kolejnego kroku. 
Łóżko, na którym jedzie bezwładne ciało obserwujące pęknięcia sufitu, przemierza piętra, korytarze i gapiów.
Wjeżdża do pomieszczenia wyposażonego w specjalistyczne maszyny i ludzi, którzy już poznają "rudy łeb", przyjaźnie witają. 
Spokojne oczy wpatrują się w ścianę obręczy Rentgenu. 
Czas mija. 
W uszach tylko huk maszyn.
Czas mija.
Zbyt długo przemija. 
Poczucie osamotnienia naddaje sercu przyspieszone tempo. 
Usta poruszają się w rytm "zdrowaś Maryjo". Dziesięciokrotne powtórzenie ze spokojem przymyka oczy. 
Nie, świadomość nie odpływa, sen nie przychodzi. Umysł pozostaje w pełnej gotowości. 
Gotowy przyjmuje kolejne ukłucie. Tym razem w bok. Tuż pod żebrami, utrzymującymi szkielet, jestestwo człowieka. Kłucie jest powtarzane, pogłębiane, zmasowane. Czuć rozpychanie się długiej igły w przestrzeni międzykręgowej... Ból się nasila, oczy rozwierają w niemym... zdziwieniu. 
I nagie - stało się! To, co stać się musiało. 
Igła trafia w nerw. Po nodze przechodzi ostry ból porażenia prądem. 
Z ust wyrywa się starosłowiański okrzyk. 

Jeszcze chwila na pełne zrozumienia głosy radiologów, czy ból mija. Moment na uspokojenie, że właściwe miejsce jest już zlokalizowane... i Spinraza  zaczyna płynąć. 

* * * 

A łzy?
Ani jedna. Nie z tego powodu 

* * * 

Z jakiego więc powodu płyną łzy?

Nie pamiętam kiedy płakałam z bólu fizycznego, albo z jakichś dziecięcych pobudek, że gdzieś nie pojechałam, czegoś nie dostałam, ktoś  nie spełnił mojego życzenia. 

TYLKO wtedy, kiedy serce jest przepełnione, moje oczy zachodzą łzami. 

Z wdzięczności. 
Radości.
Z miłości. 

Ze wzruszenia.
Że jest osoba... Nawet dwie.  A może więcej. 
Która da ci to, czego potrzebujesz najbardziej. 

Zapewnienia, że jesteś (naj)ważniejsza. 

Nawet, jeśli wciąż nie widzisz skutków - leczenia. Czegokolwiek. 
Jaka jesteś - taka jesteś wystarczająca. 
Z płynącymi łzami - z tęsknoty, z miłości, z bólu rozstania, pożegnania. Z suchymi oczami - ze zbuntowania, odpuszczenia, zrezygnowania.

Z silnym uściskiem dłoni lub delikatnym dotykiem opuszkami palców - jesteś warta by z Tobą (po)być.



* * *

Płynie we mnie trzecia dawka leku.  Moje ciało wciąż milczy, ale nadal mam nadzieję że odpowie na nasze oczekiwania :)



Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger