Niestety, jak to często bywa, w tym samym dniu odbywały się inne wydarzenia w Radomiu i musiałam zostać w mieście.
To znaczy nie musiałam, tylko chciałam. Wybrałam bliższych mi ludzi i moje miasto.
Opłacało się, bo dwa tygodnie później ten sam dziennikarz miał prowadzić panel dyskusyjny w Warszawie, w Galerii Stadionu Narodowego.
Dowiedziałam się o tym z maila, którego "prenumeruję" i decyzja zapadła niemal natychmiast.
Nie wiedziałam, czy jest po co jechać, nie miałam pewności, że się do niego dobiję w tłumie ludzi, zapewne. Nie wiedziałam, czy się rozczaruję.
Chciałam nie zdjęcie, nie autograf, nie dedykację na moich wszystkich jego książkach (no jasne, że to wszystko też chciałam), ale przede wszystkim chciałam z nim po prostu (choć to właśnie jest najbardziej nie proste) spokojnie porozmawiać.
Czy będzie jakiś cichy kąt? Czy on będzie miał czas? Czy będzie chciał? Czy będę miała siłę przebicia?
Właśnie wróciłam z Warszawy.
Nie musiałam mieć siły przebicia, bo on miał czas, ochotę i kąt. I było zadziwiająco mało ludzi.
Do zdjęcia sam się ustawił wcześniej chwytając moją dłoń (bez czekania, aż ją wyciągnę).
Rozmawiał serdecznie, cierpliwie, życzliwie i z wielką chęcią, co widać i... nie do końca słychać ;).
Dawno tak nie piszczałam, dawno nie czułam takiego szczęścia.
Czekam na "c.d.n."
Ale nic nie ma za nic.