poniedziałek, 30 września 2019

Wszystko ma happy end. Jeśli wysiedzisz do końca.

Nigdy nie oglądałam horrorów, thrillerów, kryminałów, a miałam okres, że śniły mi się straszne rzeczy, np. dziewczynka w rodzaju Laleczki Chucky z dużymi, czarnymi oczami, wpatrującymi się nieustannie w moje oczy, chodząca za mną krok w krok z różańcem w ręku i przejawiająca chęć pozbycia się mnie.
Albo miecze świetlne, kosmiczne, armia Obcych... przed moim kościołem chcąca zniszczyć ludzkość.
Porwanie mojego brata, przetrzymywanie go w samochodzie, wywiezienie, przemoc psychiczna w stosunku do mnie.
Budziłam się... zaskoczona. Jak popieprzony łeb trzeba mieć, żeby wykreował takie obrazy bez żadnych bodźców. Miałam wtedy naprawdę spokojny okres w życiu. Nie byłam wystraszona, nie siadałam na łóżku z krzykiem, oblana potem. Sen jest tylko mirażem pamięci, uczuć i emocji. Chociaż czasami zdarza mi się, że śnię o kimś, kto w tym momencie, tej nocy lub następnego dnia przeżywał trudne chwile. Zdarza mi się to od czasu do czasu z osobami, z którymi jestem silnie związana i które też mają w sobie coś specyficznego. Jednak generalnie sen to skutek natężonego wydzielania dopaminy w hipokampie, więc kompletnie nie przywiązuję wagi do moich nocnych prześladowców.

Z powodu wydarzeń, które opisałam kilka postów temu nie mogę oglądać komedii romantycznych, melodramatów, ani żadnych filmów, w których głównym wątkiem jest romans. Można tego uniknąć tylko poprzez włączanie thrillerów, horrorów, czy dramatów  psychologicznych.
Wybieram strach, nie ból. 
Po seansie wracam do swojej rzeczywistości, nie roztrząsam się nad widzianymi obrazami i nic mi się nie śni. Zero koszmarów.

Tak się wgryzłam w akcje, od których pocą mi się dłonie, że normalne filmy mnie potężnie nudzą. Nie jestem w stanie skupić się na nich. Przestałam lubić wszystko, co przypomina flaki z olejem.
Nigdy też nie lubiłam komedii - zwłaszcza polskich i angielskich - tak, jestem płytka i nie znam się na klasyce kina. To w ogóle prawda. Nie lubię kabaretów, z małymi wyjątkami, nie lubię kawałków, dowcipów (z wyjątkiem Marcina Prokopa), nie lubię żartów - z pewnymi wyjątkami, gdy zdarzy się jakiś mistrz, który potrafi rozśmieszyć mnie samym spojrzeniem.

Jakież więc było moje zdziwienie, gdy wybrałam się wczoraj do teatru na okrzyczane, promowane, polecane: "Szalone nożyczki"! Przez pierwsze 10 minut walczyłam ze sobą, żeby nie przykleić się do myśli:
- Kurde, jak zwykle przereklamowane. 
Ale od 11 minuty jak poleciało...! Wznawiany śmiech co kilka minut dało się słyszeć nie tylko na sali, ale również z mojego gardła.
Niewątpliwie fenomen spektaklu tkwi w tym, że widzowie biorą czynny udział w akcji i mają wpływ na przebieg wydarzeń. W zachwyt wprawia umiejętność aktorów odpowiadania na reakcje publiczności i jej często zaskakujące wnioski. Aktorzy wykazują się ogromną błyskotliwością, inteligencją i improwizacją na wysokim poziomie. Wymyślają na poczekaniu teksty, które wywołują salwy śmiechu na widowni.
Do śledzenia akcji zachęcają, a nawet mamią żarty sytuacyjne, w których wybrzmiewa nazwa ulicy danego miasta, w którym odgrywany jest spektakl, pobliskie, znane wszystkim mieszkańcom wsie, czy "Żabka na Limanowskiego". Odnoszenie się do wszystkim znanych miejsc, to znakomicie przeprowadzona sztuczka psychologiczna mająca wytworzyć u widza poczucie jedności z aktorami.
Jednak gwiazdą tego spektaklu był zmanierowany gej o "miękkich ruchach", z brokatem we włosach, którego wszędzie pełno. Dogryza śledczemu, podrywa policjanta i komentuje obserwacje publiczności, wywołując swoimi dowcipami uśmiech na twarzy widzów. W tych dowcipach pojawiają się aluzje do dzisiejszej sytuacji politycznej i oczywiście stosunków damsko-męskich, i … męsko–męskich.


Przez dwie godziny śmiałam się razem z aktorami, bo wielokrotnie sami nie mogli ukryć rozbawienia i pomimo tylu odegranych, tytułowych spektakli, nadal mają niezłą frajdę z grania tego kultowego tytułu :)

Przez 2 godziny totalnie się zrelaksowałam. Odpoczęłam od wydłubywania oczu i wyłamywania palców. 
W ciągu tych 2 godzin pomyślałam nawet: 
- Wszyscy ci ludzie się śmieją. 
Ludzie kochają siebie w teatrze, a nie teatr w sobie.
Będzie więc dobrze. 

sobota, 21 września 2019

Podejrzewana

Podejrzewana
Jakiś czas temu zadzwoniłam do jednej radomskiej instytucji, zupełnie nie powiązanej z żadnymi ZUS-ami, czy PFRON-ami. Instytucji, z którą nigdy nie miałam nic wspólnego, i która również ze mną nie miała żadnego kontaktu.
Musiałam załatwić pewną sprawę, dość poważną i dyskretną.
Na wstępie tradycyjnie się przedstawiłam i zwyczajnie, na lajcie kontynuowałam rozmowę. Najzwyczajniej w świecie wszystko rzeczowo omawialiśmy. To była rozmowa służbowa, jak każda inna.
Do momentu, gdy sprawy nabrały postać wiążącą i poinformowałam:
- Jestem osobą niepełnosprawną, dlatego wolałabym, żeby mój brat...
Nie skończyłam mówić, gdy pan Wojtek przerwał sympatycznie się uśmiechając:
- Wiem, wiem, pani Joanno, bo jest pani osobą znaną w Radomiu. 
- ...Naprawdę...?!
Szczerze się zaśmiał odpowiadając ze spokojną życzliwością w głosie:
- Tak... Wie pani, gdy się śledzi wydarzenia z Radomia i regionu, to się wie takie rzeczy. Tak, jak mówię, jest pani osobą znaną i  bardzo pozytywnie postrzeganą.
Ponieważ to młody facet, zupełnie nie powiązany z moją rodziną, ani znajomymi i pracujący w instytucji, która nie miała prawa nic o mnie wiedzieć, to moje zaskoczenie było tak duże, że zaniemówiłam.
Spaliłam buraka i jak to mam w zwyczaju zachowywać się w sytuacjach, które mnie peszą - wielce rzeczowym tonem zakończyłam uprzejmości:
- No dobrze, a więc wracając do sprawy...

Wczoraj napisałam wiadomość z portalu do pana zajmującego się copywritingiem, w celu skonsultowania mojego opowiadania, które być może będzie kanwą powieści, którą kiedyś napiszę. Nie wiem, czy ona powstanie, bo pisanie książki fabularnej, to ogromna, trudna i wymagająca mega umiejętności praca, która nie przynosi wymiernych korzyści finansowych.
Jednak dla wszystkich, którzy pytają, czy piszę drugą książkę - zaczęłam! o tym myśleć ;) A to już bardzo dużo.
Oczywiste wydaje mi się, że opowiadanie jest oparte na mojej historii, jednak nie mam zamiaru pisać drugiej autobiografii, dlatego pewne elementy wymyśliłam dla dobra fabuły. Wymyślone elementy są naprawdę hardcore'owe.

W mailach do ów pana podpisywałam się po prostu "Asia", a odpowiadając zwracał się "pani Asiu". Natomiast kolejny mail zaczął od "pani Joanno", co mnie lekko zdziwiło, ale jeszcze nie zastanowiło. Stało się to dopiero, gdy doszłam do końca maila:
- "Czy mógłbym otrzymać próbkę Pani książki? Interesuje mnie styl i oczywiście to, co zostało przekazane czytelnikowi"
Dziwnie skręciło mnie w żołądku, ale nie dowierzając, że wszędzie mogę być kojarzona pomyślałam, że pewnie on tak tylko przypuszcza, że jakąś tam książkę napisałam, skoro piszę takie opowiadanie (serio nawet mnie się podoba).
Niby, że nic, niby, że nie wiem o co chodzi, odpisałam:
- "Próbkę mojej książki... Jakiej książki? :)"
- "Cóż... Żyjemy w globalnej wiosce... ;)"

Książkę wydałam ponad 2 lata temu i na spotkania autorskie jeżdżę od czasu do czasu. Nie promuję jej tak jak powinnam i nie jestem w każdej gazecie, ani lokalnej, ani ogólnopolskiej. Nie bywam w radiu, ani w telewizji. Nie pojawiam się na radomskich wydarzeniach. Instagrama nie znoszę.  Nawet na fejsie udzielam się w znikomych ilościach. Niby "się nie dzieje".
Dlatego absolutnie zadziwia mnie, że w nieoczekiwanych miejscach i sytuacjach wiadomo kim jestem.
To jest mega super, o to chodzi, gdy wydaje się książkę i prowadzi bloga, sens tego jest wtedy, gdy jest odzew, gdy istniejesz, widzą cię. Oczywiście, że nie zrobiłam tego po to, żeby książkę kupiło 15 osób i oddało na makulaturę. Bloga pod swoim nazwiskiem nie piszę jako pamiętnika, do którego nikt nie ma dostępu. Cieszę się ogromnie, że wszystko to dociera do ludzi, że mam swoich stałych czytelników, zwolenników i przeciwników - ci ostatni szczególnie są miarą sukcesu ;)
Ale doświadczyłam już, że nie zawsze chciałabym, by już na wstępie ktoś wiedział na co jestem chora, jak wyglądam i czym się zajmuję. Zwłaszcza, że tak, jak napisałam w książce - mam wciąż problem z tożsamością w różnych sytuacjach :) Zdarza się, że czuję się inaczej ze świadomością, że dla osoby po drugiej stronie słuchawki nie jestem standardowym penitentem.
Mamy w życiu do załatwienia takie sprawy lub musimy skontaktować się z takimi ludźmi lub po prostu chcemy zrobić coś pozostając incognito. Obywatelem jednym na 39 000 000.

Wymieniając uwagi co do opowiadania pan Marcin zapytał: "Czy jest pani gotowa na tę historię?" Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że on wie. Gdy zorientowałam się dlaczego tak napisał musiałam wyjaśnić, które elementy wymyśliłam, ponieważ bohaterka mojego opowiadania jest tak podobna do mnie, iż pan mógł sądzić, że nawet ten hardcore był moim udziałem...

Czasem po prostu jest to krępujące i wielokrotnie muszę się pilnować podejmując jakąkolwiek działalność w sieci, zwłaszcza, że kilkakrotnie zdarzały mi się sytuacje, gdy ktoś się pod kogoś podszywał próbując wyciągnąć ode mnie intymne informacje, nie mniej uwielbiam gdy, na przykład ktoś podchodzi do mnie w radomskiej Galerii Słonecznej mówiąc, że przeczytał książkę lub śledzi blog, albo, gdy w środku dnia dostaję telefon ze Szwecji od totalnie nieznajomej osoby z zaproszeniem na spotkanie autorskie :)

W Gdańsku siedziałam na plaży bez makijażu i szpilek i czułam totalny luz... jednak czegoś mi brakowało... ;)


sobota, 14 września 2019

Odpłyń i odpocznij

Odpłyń i odpocznij
Zostało 9 dni do końca lata, więc zrobię sobie tę przyjemność i napiszę ostatni tak słoneczny, upalny i wakacyjny post!

Poniższe zdjęcia mówią same za siebie - pociłam się w słońcu, bawiłam w piasku i chlapałam w naprawdę ciepłym Bałtyku! Po parunastu minutach miałam jednak gęsią skórkę, więc znów waliłam się na piach i pozwalałam przyjemnie ogrzewać się promieniom słonecznym w lekkim powiewie ciepłego, morskiego wiatru. Słuchałam muzyki przecinanej odgłosami fal, patrzyłam w lazurowe niebo i zorientowałam się, że ja naprawdę... odpoczywam.

Wydaje się, że robię to codziennie po pracy, no bo wiadomo, że odpoczynek ściśle wiąże się z pracą. Praca równa się odpoczynek i odwrotnie. Odpoczynek bez pracy jest lenistwem.
Każdego dnia po zakończeniu pracy, myślę sobie biorąc głęboki oddech i uśmiechając się do siebie: "uff, jak dobrze, już koniec! To teraz relaks!". A następnie...  włączam artykuły dotyczące przepisów prawnych, szukam tych cholernych wniosków i sposobu ich wypełnienia, dzwonię do dziekanatu, piszę maile, oddzwaniam do ludzi w sprawie Adopcji Serca, słucham wykładów na YT, bo przecież MUSZĘ się dowiedzieć jak rozpocząć to czy tamto, a jak czas mi pozwoli, ręka da radę i mózg się nie przegrzeje, to MUSZĘ napisać w końcu ten post, no bo ta presja...

Myślę, że nie tylko ja tak mam, ale wielu z nas, zwłaszcza młodych, nie umie odpoczywać. Wszystko chcemy zrobić naraz i wszystko szybko.
Tak samo jak w pracy chcemy zrobić dużo i w krótkim czasie, tak z odpoczynkiem jest identycznie. Scrollujemy strony WWW, żeby szybko dostać jak najwięcej treści,jak najwięcej przeczytać, jak najwięcej się dowiedzieć, jak najwięcej zobaczyć. Przerzucamy kanały w TV, aby dostać więcej, lepsze, daj mi jeszcze, daj więcej, chcę zobaczyć następne.

Jeśli mamy dużo do zrobienia, musimy załatwić sporo spraw, to po odhaczeniu ich na liście obowiązków pod koniec dnia czujemy spełnienie i dobrze spożytkowany dzień. Czasem po prostu tak trzeba. Ale gdy trwa to codziennie całymi miesiącami przychodzi takie wypalenie, które prowadzi do ciągłego napięcia, stresu, lęku, przemęczenia, a nawet depresji.

Wakacje w Gdańsku i codziennie leżenie na plaży uświadomiły mi, jak dawno tak naprawdę nie odpoczęłam i że odzwyczaiłam się od myślenia o prawdziwym, a nie udawanym odpoczywaniu.
Oczywiście nie zawsze mamy możliwość wyjechać i odciąć się totalnie od życia codziennego i obowiązków, ale wystarczy zwolnić chociażby w swojej głowie. Zminimalizować myślenie. Usiąść w ciszy lub ze spokojnym filmem, czy muzyką.
Bo bardzo często jednak im mniej, tym lepiej. Przebodźcowanie umysłu nakręca układ nerwowy i nie pozwala na regenerację.

Po dwutygodniowym pobycie w Trójmieście i wielu atrakcjach, które też potrafią nakręcać umysł, ale w zupełnie inny sposób - aktywnie odpoczywający - miałam mnóstwo rzeczy do zrobienia w domu. I znów jedno słowo kręciło się wokół mnie: MUSZĘ. :) To jest normalne w dorosłym życiu.
Ale teraz staram się trochę odpuszczać. Lekko stopować.
I cieszyć się wspomnieniami przypływów i... odpływów :)






niedziela, 8 września 2019

Jeśli celujesz w nic, trafisz za każdym razem.

Jeśli celujesz w nic, trafisz za każdym razem.
Wyjechałam na upragniony urlop do Gdańska. Na wyczekane dwa tygodnie psychicznego oddechu. Zostawiłam Radom, znane miejsca, powtarzające się okoliczności, pracę, codzienność i problemy. Szkoda, że nie można ot, tak, wyjechać od myśli i snów. Głowę zabrałam ze sobą, ale jej zawartość nabiera innego kolorytu, gdy głowa delikatnie buja się w rytm łagodnych fal.
Gdzie byśmy się nie znaleźli, wszędzie są jakieś trudności. Wejście na katamaran był jedną z nich, bo wąska kładka nie pozwalała na przejazd wózkiem. Od pokładu do brzegu molo dzieliła mnie metrowa przestrzeń wypełniona wodą. Na początku pełna entuzjazmu i woli chwycenia wiatru w żagle... zwątpiłam, gdy ją zobaczyłam. Okazało się, że jedyną możliwością, by dostać się na katamaran jest wzięcie mnie na ręce, przejście ostrożnie przez 20-centymetrową szerokość ruchomej kładki i wniesienie wózka osobno. Wyobrażając sobie siebie na rękach mamy, która idzie z ciężarem nie widząc swoich nóg, a następnie przenoszenie przez wodę wózka na którym stoi respirator strach tak silnie ściął mnie w jednym, krótkim momencie, że przez ułamek sekundy pojawiły się łzy w moich oczach  Później niektórzy dziwili się, że nawet ja potrafię czegoś się bać 
Już chciałam zrezygnować, ale namówili mnie, by spróbować to zrobić, by nie odpuścić temu rejsu 
Usiadłam bezpiecznie na wózku, na pokładzie, stanęłam tak blisko burty jak się dało i patrzyłam w morską toń. Płynęliśmy wolno, bo leciutki wiatr słabo dął w żagle. Po 45 minutach zaczęłam się nudzić, gdyż jestem osobą niskoreaktywną i potrzebuję dużych bodźców, aby wzbudziły się we mnie emocje. Jednak delikatne bujanie w przód i w tył, wesołe rozmowy z ludźmi, widok morza łączącego się z niebem na horyzoncie i nachalne, cudowne promienie słońca wymuszające mrużenie oczu dały mi do zrozumienia jak bardzo mi dobrze. Mimo wszystko mam to, czego niestety nie wszyscy moi koledzy mogą zaSMAkować.
Przyjemnie było też doświadczyć, że i ja czasem potrzebuję wsparcia, po(d)parcia i namówienia.
Płynęłam katamaranem do Nie-Wiadomo-Gdzie, bo to wiatr wyznaczał kierunek i zakres.
Tak samo jest na lądzie.
Lepiej bez celu iść do przodu, niż bez celu stać w miejscu.





Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger