wtorek, 15 sierpnia 2017

Sześć lat połowu

Sześć lat połowu
Przed chwilą zastanawiałam się, czy nie zamknąć bloga, a dzisiaj przeżywa on swoje 6 urodziny :)

Nie lubię robić podsumowań, kalkulacji i analiz, bo to się równa z jakimś końcem, a ja nie chcę jednak niczego kończyć, nawet, jeśli reasumując nie jest przez chwilę idealnie.

Przed napisaniem tego postu specjalnie weszłam w jubileuszowy wpis sprzed roku, żeby się natchnąć tym, co wtedy pisałam.
Wtedy też nie było żadnego résumé, zamiast tego wspomniałam o podpisaniu umowy wydawniczej, a od tamtego czasu została zakończona procedura wydawnicza, za mną spotkania autorskie, wywiady, zdjęcia, nowo poznani ludzie, obycie z mikrofonem i ze sobą.

Przedwczoraj miałam okazję znów powiedzieć o książce, ale tym razem nie było pytań skierowanych do mnie, tylko ja, mikrofon i scena na rynku w mieście.
Tym razem trochę się przygotowałam, bo nie miało być dialogu, a ja nie jestem mówcą.
Zwykle mówię szybko - mówcy mówią rozważnie.
Zwykle mówię prostolinijnie - mówcy mówią metaforycznie.
Ja mówię życiowo - mówcy opierają się na analogicznych porównaniach.
I oczywiście na scenie, a właściwie przed nią, świadomie nie weszłam w rolę instruktora motywacyjnego, tylko w swoją, ale wysłuchanie Łukasza Krasonia pozwoliło mi przynajmniej nabyć wyobrażenie o tym, co się ludziom podoba i jak się poczuć swobodnie przed audytorium.

W Zwoleniu na Jarmarku Kulturalnym byłam razem z Karoliną, dla której zbieraliśmy pieniądze na wózek elektryczny (przy okazji zapraszam do wsparcia przyjaciółki :) i ona też miała powiedzieć parę słów podziękowania, więc moja rozbuchana naiwność pozwoliła mi wyobrazić sobie - i zapowiedzieć Karoli! - że tym razem to ona idzie na pierwszy front, co zresztą było logiczne, bo impreza była zorganizowana specjalnie dla niej.
Jednak DJ prowadzący akcję podszedł do mnie z mikrofonem w momencie, gdy stałam gdzieś pomiędzy straganami, głośno i rezolutnie zaprosił nas do sceny, wręczył mi mikrofon i popłynęłam... oddając później ster Karolinie.
Było o tyle fajnie, że ja zapraszałam do zbiórki pieniędzy dla Karoli, a ona zachęcała do nabywania mojej książki - i nie było to umówione :) Wsparcie ma moc :)
Oczywiście mówiłam też o sobie, o książce i o naszej chorobie i odmiennie, niż na blogu - wierzcie lub nie - cały czas się przy tym uśmiechałam, a nawet zaśmiewałam (co widać zresztą na zdjęciach), DJ był uhahany i dopowiadał razem ze mną, a ludzie klaskali i wszyscy mówili, że jestem mega optymistką! Więc proszę w wiadomościach już nie marudzić, że takie smutne posty ostatnio ;)

Ale największe wrażenie zrobiła na mnie Agnieszka, gimnazjalistka, która była na spotkaniu w szkole i, ku mojemu szczeremu zdziwieniu, bardzo je przeżyła... Po tamtym spotkaniu napisałam do Agi na MSN i znając się już na fejsie,  przedwczoraj, gdy byłam w drodze do Zwolenia Aga pisała do mnie z pytaniem w jakich godzinach będzie się to odbywać, bo chciałaby przyjechać.
I przyjechała :) Z Radomia, z całą rodziną :) Takie sytuacje są niewyobrażalnie sympatyczne :)

Takich sytuacji od 6 lat przeżywam całe tony. Wcześniej jako Asia, teraz jako autorka. Ale też jako córka, siostra i dziewczyna.
Takie sytuacje tworzą ludzie i to im zawdzięczam absolutnie wszystko, co dzieje się w moim życiu. A Bogu zawdzięczam to, że oni są :)

Nie lubię mówić, że ludzie są fantastyczni, bo to słowo jest jak piłka plażowa: wielkie,  napompowane i puste. Lubię mówić, że znam dobrych ludzi, a nawet fajnych ludzi.
Przez ostatni rok takich ludzi poznałam bardzo wielu. Pisząc w poście sprzed roku, że kompletnie nie mam czasu na nowe znajomości, które czekają i o których tak bardzo chciałabym napisać myślałam przede wszystkim o Kubie, ale i o innych, które również przetrwały do tej pory.
Niektóre z nich zdarzyły się dzięki temu blogowi :)

Czasem mi trudno tu pisać,czasem zastanawiam się, czy nie "sprzedaję" za dużo, ACZkolwiek mając sześcioletnie doświadczenie widzę, że blog przynosi samo dobro :)
Więc niech dalej łowi fajnych ludzi :)


piątek, 11 sierpnia 2017

Czasem myślę, że za dużo myślę

Dzisiaj byłam pół dnia z przyjaciółką, bo Kuba jest chory. Edyta miała urlop, więc została ze mną i wykorzystałyśmy ten czas na wspólne zwierzenia, które wspomagałyśmy procentami, bo ostatnio jest bardzo trudno wykraść jakąś chwilę dla siebie.
W pewnym momencie domofonem zadzwoniła babcia, przywitała się ze mną i z powrotem zamknęłyśmy drzwi.
Słyszałam, że babcia kręci się po domu, Edka usnęła przy mnie, a ja uświadomiłam sobie, że (nie, nie pierwszy raz, ale teraz jako osoba pod respiratorem), że ciągle jestem pod kontrolą,ciągle w jakiś sposób trzeba nade mną czuwać. Jeżeli jest mama, to nie ma Kuby, jeżeli jest Kuba, to nie ma mamy, taty, babci... Jeżeli jest ze mną w pokoju przyjaciółka, to babcia nie ma na uwadze przychodzenia do mnie, sprawdzania, pytania.
A co, jeśli przy śpiącej Edycie respirator by siadł? Nie da się wtedy wydobyć głosu :)
Albo, gdy mama jest w kuchni? Albo, gdy Kuba wyjdzie do sklepu? Albo w nocy, gdy nie będę mogła nikogo obudzić?
Mało jest chwil w ciągu dnia, kiedy nie mam w ręku telefonu, ale takie też się zdarzają, zwłaszcza w nocy :)

Nie panikuję i nie karmię się tymi myślami, ale one po prostu są :)

Rzadko piszę takie rzeczy, bo Kubę mocno dołują, ale znajcie też tę stronę mojej codzienności :)

Najgorsze, że nie martwię się o swoje bezpieczeństwo tylko ja jedna.
Mama nie znosi, gdy jestem sama w domu, Kuba nienawidzi, gdy na dworze traci mnie z oczu. Tata jest niespokojny, gdy gdzieś dalej wyjeżdżamy.

Ciągle coś jest z tyłu głowy. Na wakacjach, imieninach i u dentysty. 

Ale żyjemy tak już 7 lat i... żyjemy :)

piątek, 4 sierpnia 2017

Nie chcę się poddać

Gorąco, nie?
Nooo... u mnie nie :)

Przynajmniej nie jakoś specjalnie w życiu, bo za oknem i owszem. Nie bardzo mogę korzystać z tych pojedynczych dni arktycznego lata i to nie pomaga mi w odzyskaniu radości życia, którą miałam w sobie jakieś 2 lata temu.
Tyle czasu minęło od szpitalnej przygody, którą opisywałam tutaj. Wtedy coś mocno tąpnęło i Asia się skończyła. Nie myślałam, że na tak długo i nie wiem jak do tamtego powrócić.

Przez 5 lat od tracheotomii tryskałam energią, optymizmem, siłą psychiczną i zdrową pewnością siebie. Zawsze czułam, że jest ona bardziej wypracowana, niż wrodzona. ale przynajmniej była jakakolwiek. Teraz nie zostały z niej nawet strzępki.

Zastanawiam się, czy to nie jest ten czas, kiedy powinnam zamknąć blog. Prawie już tu nie piszę. Jeden post na trzy miesiące to wstyd dla blogerki.
Nic się w moim życiu takiego nie dzieje, co byłoby warte opisania. A z drugiej strony wiem, że odpowiednie podejście do tematu może uczynić nawet blachostki czymś, co warto przekazać światu.

Okazuje się więc, że miałabym o czym pisać, jeśli tylko bym chciała. Ale wszystko, co od jakiegoś czasu robię wydaje mi się bez sensu. W niczym nie widzę głębszego celu. Mam wrażenie, że cokolwiek zrobię będzie mnie ośmieszało. Nie widzę żadnej swojej wartości, mam wrażenie, że nie umiem już pisać, że straciłam swój styl i polot.

Jednak nie chce być taka kategoryczna, lubię ten blog. To cała moja potracheotomijna historia. Tylu ludzi dzięki niemu poznałam, tyle rzeczy się zdarzyło odkąd go prowadzę.
Lubię Was, mam wrażenie, że tworzymy przez niego swój mały, intymny świat, coś zupełnie innego, niż rozwrzeszczany Facebook.  Wielu z Was wie co się u mnie dzieje tylko poprzez ten blog.
Niektórzy z Was nauczyli się dzięki niemu tego, że nie trzeba przy mnie pytać moją mamę, czy chcę coś zjeść i czy mi to zmielić. Blog ma duże plusy :)
Ma też minusy, stwarza intymność na tyle, na ile na to pozwolę, ale jednocześnie w takiej samej mierze mnie z niej odziera. I z tego względu, myślę, że w największym stopniu na zmniejszenie częstotliwości wrzucania postów wpływa to, że do blogu mają dostęp wszyscy, rodzina, rodzice, przyjaciele. Nie da się pisać wszystkiego, co się chce przy takim targecie...A na pewno nie z moim charakterem.

Może założę drugi blog dla wąskiej grupy, mocno anonimowy, na który będę wrzucać wszystko, co zechce zakłócić umysł?

Myślę, że w końcu wpadłam w jakiś rodzaj depresji, choć może się mylę. Myślę, że pomogłyby mi wyjścia, ale nie typu "urodziny u rodziny". Muszę pożyć jak młody człowiek, wychodzić z młodymi, gadać z młodymi.
A wychodzę albo z mamą, albo sama. Jeśli z mamą to do rodziny, albo do jej znajomych.  Jeśli sama, to w promieniu 500m. Ile razy można chodzić dwiema obranymi ścieżkami, żeby spacery wciąż sprawiały frajdę?
Zresztą nie lubię spacerów. Ani patrzenia w niebo zasłane poetyckimi obłokami. Nie lubię chodzić bez celu, zwłaszcza sama.
Najbardziej chciałabym nie być dla nikogo i nikogo nie mieć dla siebie. Chciałabym niezależności, całkowitej, autonomii, samodzielności, wolności, swobody, samowystarczalności, suwerenności, prywatności i odrębności.

Moim problemem jest to, że chcę więcej od życia, a życiu wystarczy tyle, ile mu daję.
Niedawno przeczytałam cytat: "Kochaj życie, które wiedziesz, wiedź życie, które kochasz". I jakkolwiek pierwsza część zdania to czynność bierna, tak druga wymaga działania, żeby została wypełniona. Druga część zdania motywuje do działania, a więc daje perspektywę na lepszą opcję. Pokazuje, że DA SIĘ.

Trzeba tylko wiedzieć za jakie narzędzia chwycić.
A jak się wie,  to trzeba mieć siłę, żeby po nie sięgnąć.

* * * 

W połowie pisania tego postu wyszłam na spacer (jedną z obranych ścieżek), żeby zapobiec desperackim myślom usunięcia go. 
W pewnym momencie mijałam trzech panów,  rozmawiali między sobą przy samochodach i nagle jeden z nich zagadnął:
- Prawda, proszę pani? 
Byłam zdezorientowana i dopiero po chwili się do nich odwróciłam, ale już wrócili do swojej rozmowy i nie wiedziałam, który z nich się do mnie odezwał... i czy na pewno to było do mnie. 
Gdy wracałam tą samą drogą najbardziej elegancki Fircyk zawołał:
- Jaka ładna pani... 
W tym momencie zawiał wietrzyk, podniósł kokieteryjnie lekko moją trawiaście zieloną sukienkę, jakby był w zmowie z panem, a ten wykonał adekwatny gest ręką i dodaj:
- Wyżej, wyżej, śliczna sukienka, śliczna właścicielka. 

Pan był jak najbardziej trzeźwy, nie szczerzył się, tylko delikatnie uśmiechał... więc zawstydzona podziękowałam... i odeszłam :) 

Podryw mało finezyjny, ale jakże podniósł poczucie mojej wartości! ;)
I tym razem samotny spacer tą samą ścieżką dał mi trochę frajdy :)

Dzielić się takimi blachostkami ze światem?
Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger