sobota, 23 kwietnia 2016

Będzie! Ona BĘDZIE!

Deadline został osiągnięty! Zrealizowany!
Czy co tam się robi z deadline'ami.

 Mogę pełną piersią odetchnąć, zjeść porządnie, rehabilitować się, pomyśleć o przyjemnościach, skupić się na studiach itp...

...ponieważ wczoraj wysłałam wydawcy gotową do wydania książkę!!!

Wreszcie, po 3 latach od jej ukończenia za kilka miesięcy ujrzy światło dzienne.
Siedziałam nad nią przez ostatnie co najmniej 2 tygodnie, dzień w dzień, od rana do nocy. Poprawianie jej po tylu latach, żebym nie wstydziła się jej wypuścić z rąk, gdy po tak długim czasie wyrobił mi się styl pisarski i niektórych zwrotów oraz emocjonalnych meandrów nie mogłam znieść czytając pochłaniało mi mnóstwo czasu i energii.

W marcu z ogromnym podnieceniem spotkałam się wraz z moim menadżerem z panami z wydawnictwa i przedyskutowaliśmy uwagi dotyczące treści książki, a także aspekty promocyjne.
Panowie byli niezwykle zainteresowani wydaniem mojej książki, a przysięgam, bez żadnej kokieterii, że dziwię się za każdym razem, gdy słyszę zachwyt od jednej z nielicznych osób, które ją przeczytały.

Ze spotkania wyszłam tak przeszczęśliwa, że od razu chciałam Wam to tu opisać, ale nie chciałam wyprzedzić faktów, przede mną było jeszcze dużo pracy.

Przedwczoraj spotkałam się z moją redaktorką i okazało się, że wszystko o czym ona mówiła, sama już wychwyciłam w książce i poprawiłam - także praca zakończona!

Przede mną już tylko najfajniejsze elementy, takie jak dogadanie się z projektantem okładki, burza mózgów nad jej koncepcjami, znalezienie Osób do rekomendacji, itp...

Książka jest autobiografią. Wiem, że mam dopiero 26 lat i nie powinnam się wychylać, ośmieszać, i tworzyć złudną wizję wielce dojrzałej osoby, ale jakby to ode mnie zależało, to do tej pory leżałaby w cyberprzestrzeni mojego laptopa.
Autobiografia nie była moim pomysłem, ale z ogromną radością już przeżywam tyle cudownych chwil z nią związanych, a ile jeszcze przede mną... :)

W każdym razie sami ocenicie - mam nadzieję - czy miałam o czym pisać :)

                                                   WYDAJĘ KSIĄŻKĘ!!!!!!!!!!!!!!

piątek, 15 kwietnia 2016

Hardwork

Oj, Ludzie Drodzy! Jaka jestem zmęczona!

Nie pamiętam, czy kiedykolwiek w mojej całej "karierze" zawodowo-edukacyjno-pisarsko-społecznej miałam tak zajęty, napięty, męczący czas.
Nie jem śniadań, bo zwyczajnie nie mam czasu na żmudne jedzenie kanapek, czy innych "trudniejszych" posiłków, z kolacjami też różnie bywa. Rezygnuję z większości wyjść, rozrywek, i - wstyd mówić - rehabilitacji - żeby móc w tym czasie zrobić to, co najważniejsze do końca przyszłego tygodnia, bo to jest ABSOLUTNY deadline, o którym mam nadzieję będę mogła napisać pod koniec przyszłego tygodnia, w międzyczasie piszę egzaminy, prace, ogarniam wolontariat, a gdy mam zaplanowany cały dzień, to akurat ktoś dzwoni i prosi, żebym napisała, załatwiła, zorganizowała coś NA JUTRO, więc rzucam wszystkie plany i biorę się niechętnie za to, co najpilniejsze.
Oczywiście też odpoczywam popołudniami/wieczorami, bo nawet jeśli fizycznie dałabym radę (choć i tak odpadam), to mózg mam tak bardzo wyeksploatowany, że i tak nic efektywnego już bym nie zrobiła.

I właśnie takie chwile wykorzystuję m.in. na uaktywnianie bloga, co by nie nastąpił deadblog - czego nieefektywny wynik widzicie, I'm sorry.

Mam wielką nadzieję, że przede mną już ostatni tydzień wzmożonej pracy, a potem tylko cieszenie się z jej efektów :)

niedziela, 3 kwietnia 2016

DK

Ostatnio pisałam o tym, że byłam chora, a musiałam (albo może bardziej chciałam, niż było to konieczne) wyjść z domu. Ten, kto kliknął w podany tam link wie, że chodziło o Drogę Krzyżową w Niedzielę Palmową, która przechodziła ulicami Radomia i zgodnie z założeniem i pomysłem JPII była przeznaczona dla młodzieży i przygotowywana przez młodzież.
Nigdy na takiej Drodze nie byłam nawet uczestnikiem, a teraz jeden Superksiądz wpadł na pomysł, żebym to ja ją przygotowała.

Na początku nie byłam zachwycona pomysłem, tym bardziej, że to nie była pierwsza rzecz tego typu, którą robiłam w ostatnim czasie i czułam zmęczenie materiału, ale czasu na podjęcie decyzji i tym bardziej napisanie stacji było BARDZO MAŁO, więc musiałam się streszczać i w ciągu godziny dać odpowiedź.

Na kilka dni przed wyruszeniem w trasę się rozchorowałam, nic groźnego, ale po listopadowym szpitalu trzęsiemy się na każde moje kichnięcie.
Rozważania przygotowałam ja, ale nie ja miałam się czytać, więc wiedziałam, że właściwie nie będę tam niezbędna, ale z drugiej strony miałam być przedstawiona na początku, itp, więc zapytałam ks. Marka, czy lepiej, żebym była, czy wszystko jedno.
- "Oczywiście byłoby genialnie gdybyś była."
Dzwonię do mojej wieloletniej doktor, do której mam bezgraniczne zaufanie i szacunek, o której wiem, że jest bardzo odważna i nie chucha na mnie z byle powodu. Mówię: "jeśli ONA powie, że nie mogę iść, to ją posłucham"
- "Asia, KATEGORYCZNIE nie możesz wyjść. Ty się i tak nadzwyczaj cudownie trzymasz, nie można kusić losu i ciągle wystawiać na próbę."

Myślę - ok. Trudno.
Myślę i myślę.
Mama co jakiś czas wchodzi do pokoju i pyta jaka decyzja. Widzę po niej, że - O DZIWO - chce, żebym poszła.
Szarpią mnie nerwy, bo już nie wiem co robić, z jednej strony wiem, że byłoby to objawem nierozsądku graniczącego z głupotą, z drugiej... w końcu jestem jakoś za to odpowiedzialna, muszę zobaczyć jak wyjdzie, zautoryzować, potwierdzić wiarygodność wykonania... A jak się ciepło ubiorę i będę przynajmniej tylko na początku, to może nic się nie stanie...

Było zimno, wiatr się trochę uspokoił, ale powietrze było wilgotne od całodziennego deszczu, miałam stan podgorączkowy i przed 20:00 wyszłam w noc.

Wiem, że ten blog czytają przeróżni ludzie i każdy może myśleć co chce o tym, co piszę.
Podjęłam tę decyzję i wyszłam z domu bez strachu, tylko dzięki modlitwie do Sprawcy całego tego zamieszania. Poprosiłam też kilka osób o to samo.
Jakby nie Jan Paweł II, to tego wszystkiego by nie było, siedziałabym w domu, więc logiczne dla mnie było, żeby zwrócić się po pomoc właśnie do Niego.

Nie będę opisywać całej Drogi, bo było tak fajnie, było tyle reakcji od Potężnych Ludzi, tyle zaskakujących spotkań, słów, że nie potrafiłabym tego opisać bez zbędnych emocji. Niektórzy byli, niektórzy słyszeli, a inni, jeśli chcą, mogą zobaczyć i posłuchać namiastkę wydarzenia pod linkami: UNO, DUE, TRE, QUATTRO.

Byłam od początku do końca, zmarzłam dopiero prawie pod koniec, widziałam, słyszałam, przyjęłam WSZYSTKO, ks. Marek zadzwonił, gdy ledwo wpadłam do samochodu, uradowany, że byłam do końca, bo plany były inne.
To był wieczór pełen radości i powodzenia dla nas obojga.
I dla biskupów, i fotografów.

A na drugi dzień byłam całkowicie zdrowa :)

Czekam, kiedy Pani Doktor się o tym dowie :)

Bo JPII wie!
Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger