czwartek, 9 marca 2017

Pół roku z ŁoBuziakiem ;)

To była jedna z najlepszych decyzji, jakie podjęłam.

Pod wpływem sytuacji rodzinnej, która wywołała we mnie zbyt duże nerwy, złość i gniew w ułamku sekundy postanowiłam dać szansę mojemu umysłowi na uniknięcie samounicestwienia.
Nie mówiąc nikomu i nie zastanawiając się praktycznie wcale nad treścią ogłoszenia o asystenta umieściłam je w trzech miejscach sieci internetowej.
Dopiero, gdy pojawiły się pierwsze odpowiedzi przeszył mnie dreszczyk emocji, że oto próbuję zmienić nie tylko swoje życie, ale też w pewnym stopniu siebie. W końcu oddanie się po 26 latach w obce, nie nauczone ręce to nie jest zakup nowej sukienki.
Trzeba nauczyć się nie tylko siebie nawzajem, ale też siebie samej całkiem od początku i od innej strony.

Rodzinie powiedziałam o pomyśle dopiero wtedy, gdy umówiłam się na spotkanie z pierwszymi osobami. Mama nie tylko była zdziwiona, zaskoczona, a może nawet zszokowana. Nie była przekonana do tego pomysłu, wolała popytać wśród znajomych, a nie "brać" obcą osobę.
Ja też nie byłam przekonana, ale byłam zdeterminowana, żeby nie powiedzieć zdesperowana.
Podając kilku osobom swój adres zamieszkania i ustalając godzinę spotkania naprawdę nie wiedziałam co robię. Nie miałam żadnego scenariusza. Odczuwałam stres i zdezorientowanie.

Gdy przyszedł Kuba P. - przepraszam, nie umiem pisać/myśleć (mówić w ogóle nie umiem) o tym bez emocji - serce zaczęło mi bić tak mocno (i przyjemnie) nie tylko dlatego, że byłam zestresowana, ale dlatego też i przede wszystkim, że był taki właśnie.
No, taki nieoczekiwany.

Nie mogłam przestać o nim myśleć mimo, że starając się być racjonalną spotkałam się jeszcze z kilkoma innymi osobami. Z góry wiedziałam, że to strata czasu i pic na wodę, bo przepraszam - nie przyrównując - mam tak z ciuchami. Jeśli po wejściu do sklepu spodoba mi się jedna rzecz, to nie ma żadnego sensu szukanie innych, bo i tak nic nie spodoba mi się bardziej od tej pierwszej i koniec końców wezmę to, co pierwsze wpadnie mi w oko.

To była połowa sierpnia, obie z mamą miałyśmy 2 tygodnie urlopu i po tym okresie Kuba miał zacząć pracę.
Przez 2 tygodnie myślałam jak to będzie - z ogromnym entuzjazmem i z mnóstwem obaw.
Bałam się naturalnie o siebie - to był dwumetrowy, dobrze zbudowany, 33-letni facet! Mógł ze mną zrobić wszystko w ciągu 8 godzin mojej całkowitej zależności od niego.
Ale szczerze mówiąc bardziej bałam się zbłaźnienia przed rodziną. Tego, że się okaże, że sama sobie wymyśliłam, zarządziłam, postawiłam wszystko na ostrzu noża, zrezygnowałam z pomocy babci, a może okaże się po miesiącu, że nic z tego nie będzie, a za mną popalone mosty...
Bałam się, że rzeczywiście będzie z nim coś nie halo, że będzie niemiły, albo, że się nie nauczy tego co trzeba, albo zwyczajnie nie będziemy się dogadywać.

Cztery dni temu minęło pół roku od naszej wspólnej pracy, chociaż Kuba sam mówi, że to już od dawna nie jest praca :)

W tej części się zacinam, bo nie wiem jak dobierać słowa. Bycie incognito znacznie ułatwiłoby sprawę.

Skupię się (obiecuję, że przynajmniej się postaram) na tym, co może interesować Was, a nie mnie.

Naprawdę mogłabym napisać pół książki wyłącznie o naszej relacji i codzienności.

Jak wygląda ta ostatnia?
Wszystko jest inne, niż miało być w założeniu.
Kuba P. robi przy mnie dużo rzeczy w ciągu dnia, a każda NIE jest wykonywana przez "asystenta".

Kuba odsysa mi buzię, która to czynność polega na krótkim włożeniu cewnika do buzi, odessaniu śliny i odłożeniu ssaka. Kuba zanim odłoży ssak, to przytrzymuje go i zasysa mi dolną wargę. Wiem, jak głupio to brzmi, ale wiele rzeczy będzie w tym poście głupio brzmiało :)
To jest takie "nasze".

Kuba odsysa mi płuca i nie robi tego mechanicznie. Po ciężkim odessaniu, albo gdy bardziej zaboli, głaszcze mnie, tuli, albo całuje.
Albo mówi "no, już nie udawaj, że się dusisz. Poczekaj, muszę się podrapać! Ustalmy jakieś priorytety!"
Kuba mnie karmi, a ja bez przerwy na niego pluję, bo ciągle się przy nim śmieję.
Kuba bierze mnie na ręce i woła "no rusz się! Pomóż trochę, a nie tak tylko nosić babę na rękach!"

Kuba karmi mnie trzymając za rękę. Który asystent by to robił?
Podgrzewa mi jedzenie za każdym razem, kiedy proszę, żeby nie podgrzewał. Zmywa naczynia, gdy mówię, że jest zmywarka. Wkurza się, że poprosiłam bratową o wyprostowanie włosów, a nie ustaliłam tego z nim.
Prostuje mi włosy. I lakieruje je. Zakłada mi kolczyki i szpilki.
A przy tym jest tak męski, jak każda dziewczyna by sobie tego życzyła :)

Bawimy się na przykład w rzucanie poduszkami. Kuba rzuca we mnie poduszką i mówi: "o, i taka z tobą właśnie zabawa!"
Albo pieczemy razem ciasto. Siedzę z nim w kuchni, podpowiadam, śmieję się z niego, gdy 15 raz coś mu nie wychodzi, a na koniec Kubuś daje mi buzi i dziękuje, że mu upiekłam ciasto.

Bawi się moimi rękami jak pacynkami.
Głaszcze się moją ręką udając, że w łaskawości swojej przebaczył mi kłótnię: "No, już Asiuńka... już dobrze... No przestań, już się nie gniewam! Asia! Przestań mnie miziać!" :)

Staje na środku ulicy i zatrzymuje dla mnie sznur samochodów.
Umawia mi wizyty u lekarzy i jeździ ze mną do nich.
Albo na koncerty, i do restauracji.
Robię mu na złość i przechodzę na czerwonym świetle, albo jeżdżę po krawędzi schodów prowokując go do przekleństw i biegania za mną.

Nigdy, od pierwszych dni znajomości nie było tak, żebyśmy nie mieli chociaż jednego dnia, jednego weekendu, czy wieczora ze sobą kontaktu. Nawet w tych początkach znajomości chciał wiedzieć gdzie jadę, czy szczęśliwie dotarłam i kiedy wracam.
Dziwny asystent :)

Gdy miziam go po głowie, albo ledwo zauważalnie pokazuję coś rękami uśmiecha się delikatnie, łapie moją rękę, całuje ją i mówi, że lubi te moje małe ruchy...
Odkąd pojawił się lek na SMA często i czasami bez sentymentów próbujemy sobie wyobrazić, jak to by było. Paciorek czasem mówi: "Nieeee, ty nie bierz tego leku, bo teraz już jesteś trzpiot, co będzie potem..."

Potrafi czytać mi z oczu, dostrzegać moje minimalne ruchy i precyzyjnie je interpretować.

Prowadzimy dramatyczne rozmowy, których puentą jest "nie rób z siebie takiej męczennicy, nie ruszy mnie twoja smutna minka".

Ale też po wymianie rurki, przy której teraz to on chce zawsze być, gdy jestem rozwalona psychicznie i mówię "czasem naprawdę mam dość..." przytula mnie, patrzy w oczy i cicho odpowiada "wiem, Niuś...".

Przedrzeźniamy się:
- Źle mi.
- Mi bardziej!
- Byłem pierwszy, dzisiaj ja się będę gorzej czuł!
- Ale ja mam SMA!
- A ja chłoniaka!

Mniej więcej miesiąc po rozpoczęciu "pracy" dowiedzieliśmy się, że Kuba ma raka.
Zadzwonił do mnie po badaniach z Warszawy i mimo, że wtedy był jeszcze asystentem (wtedy to było najczęściej używane przeze mnie słowo, teraz w ogóle) to się tradycyjnie rozpłakałam.
To był pierwszy i do tej pory ostatni raz.

Czasem rozmawiamy na takie tematy, po których ręce mi się trzęsą.

Nigdy nie umiałam pisać wierszem -
z nim to wszystko jest dużo łatwiejsze! :)
Piszemy na różne tematy układając rymy,
a  każdy płynie lekko, prosto z serca dziewczyny.

Kłócimy się bardzo często. I tylko dwa razy wyszedł bez pogodzenia się przed przyjściem mamy z pracy :)
I mimo prawdziwych, ogromnych nerwów, przykrości i złości wiem, że nigdy nie zrobiłby mi nic złego, ani nie wyszedł zostawiając mnie samą. Nie odmówiłby też niczego, o co bym poprosiła.
Gdy przy jedzeniu wyrzucam nerwy i go strofuję zatrzymuje widelec w powietrzu, uśmiecha się filuternie i szepcze: "Niuńka, bardziej poważnie byś wyglądała opieprzając mnie, gdybyś nie miała szpinaku na zębach..." :)

Nikt nie ma prawa być przeciwko mnie, albo cokolwiek mi utrudniać, bo już kilka razy byłam świadkiem jego skrajnych reakcji... Za każdym razem przynosiły efekt.
Typowy bodyguard.
Chociaż słowo "łobuz" jest bardziej na miejscu.

Największy ból sprawia mu, gdy przy karmieniu mówię, że się go wstydzę.
Ja oczywiście czuję wtedy jakąś psychodeliczną radość :)

Odkąd Kuba mnie poznał nazywa "Motylem"... Jego zapytajcie dlaczego :)
Teraz w moim domu i w mojej biżuterii króluje ten motyw. 

Inne rzeczy, przez wzgląd na moją nie-anonimowość, niech pozostaną tylko w moim sercu.

Ostatnie pół roku jest Fabułą z nieznanego mi filmu. Gdy czasem cofam go do konkretnej sceny,  zatrzymuję kadr, przypatruję się głównym bohaterom i widzę, że nie są aktorami.

* * *

Porównywanie potencjalnych asystentów do niego byłoby absurdalne.

I nawet nie chodzi o pytanie: "Czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie?".
Trudniejszym jest: "Czy to przekleństwo, czy błogosławieństwo?" :)

Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger