środa, 4 stycznia 2017

Nie napisany wpis

W noc sylwestrową miałam pomysł na taki wpis, po którym wszyscy by się zdziwili, że Asia czasami też  ma "doła", chociaż "dół" w moim przypadku, to tak lakoniczne słowo, że właśnie zrobiło mi się niedobrze (a może to nie od tego, od tygodnia mi ciągle niedobrze).
Pewnie większość ludzi zdaje sobie sprawę z tego, że nie ma ludzi bez problemów i mimo całego zarzyganego optymizmem blogu ja też je mam, ale czasem mam wrażenie (po komentarzach: tobie ciągle mało i mało, a czy ty bierzesz pod uwagę potrzeby twoich bliskich, czy tylko ty jesteś najważniejsza), że są i tacy, którym się wydaje, że zostałam urodzona bez mięśni i bez jądra migdałowatego.
A ja boję się zbyt często.
Przeżywam tez inne, (zbyt) intensywne uczucia.

I to, że nie piszę tu o problemach, trudnościach, cierpieniach nie jest powodowane chęcią zakłamania rzeczywistości lub wstydem przed przyznaniem się do tego - chociaż rzeczywiście jest coś poniżającego w słabości. Cierpienie jest takie nieprestiżowe.
To też nie jest próba pokazania się od lepszej strony, udawania, że mam lepsze życie, niż inni.
Nie piszę smutnych rzeczy, bo nie umiem i nie chcę. Może się faktycznie wstydzę mówić o tym, ale trudno mi sprecyzować powód.

Dzisiaj jedna osoba skierowała w moją stronę przypuszczenie "...mimo tego, że radzisz sobie ze swoją chorobą... a może w ogóle sobie z nią nie radzisz tylko się nam wszystkim wydaje, że sobie radzisz..." i z zaskoczeniem uśmiechnęłam się na te słowa. Nigdy mi nie przyszło do głowy, że mogę sobie nie radzić, w mojej podświadomości od dziecka brzmiało MUSZĘ.
To takie proste, naturalne zdanie, ale usłyszałam je pierwszy raz w ciągu 27 lat. I przez ostatnie wydarzenia uświadomiłam sobie, że są prawdziwe. Im jestem starsza i uczestniczę w różnych sytuacjach i moje serce odczuwa uczucia, których nigdy nie widziało na oczy, tym bardziej choroba wchodzi we wszystko, nie tylko choroba sama w sobie mnie męczy i utrudnia mi życie, ona jest też po prostu pośrednio problemem w każdym innym problemie.

Wpis z nocy sylwestrowej na szczęście nie musiał powstać, ale pojawił się w planach i emocjach nowy - z ugruntowanymi podstawami - boję się, (chociaż do końca będę miała nadzieję), że kiedyś będę musiała go napisać, a po nim zamknąć blog :)

Życie jest ekscytujące, intrygujące, zaskakujące, również negatywnie. Nigdy nie przypuszczałam, że będę odgrywać jedną z głównych ról w czymś na wzór dramatu.
I najgorsze (najlepsze?), że zupełnie nie chodzi o chorobę. 

Gdzie czasy licealne? Było tak beztrosko :)

* * *

Tymczasem, jeśli macie ochotę, posłuchajcie rozmowy z drugiego wieczoru autorskiego. Ciekawe, czy ktoś byłby w stanie połączyć Asię z wieczoru, z Asią z tego wpisu :)

https://drive.google.com/file/d/0B6B_D-ACM3JVdklQRlBYbDRsS28/view?usp=sharing
Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger