sobota, 9 lipca 2016

Always HOPE - never EXPECT

Już następnego dnia po przylocie, w środę, na audiencji generalnej na placu św. Piotra spotkałam się z papieżem.
Oczywiście nie zawsze jest tak łatwo, na Watykanie bardzo wiele się zmieniło od czasu, gdy byłam tam 3 lata temu, zostały zaostrzone procedury zapewniające bezpieczeństwo, wszędzie stoją karabinierzy i bramki, jak te na lotnisku, nie ma tak nagminnego i łatwego kontaktu z papieżem.
Zdaję sobie sprawę, że nie jestem żadnym wybrańcem losu, tylko po prostu znam znakomitych ludzi, którzy z własnej, nieprzymuszonej woli robili wszystko, żebym znalazła się jak najbliżej Papy, ale oni sami nie byli pewni jak to wyjdzie.
Zostałyśmy z mamą prowadzone przez straż watykańską coraz dalej i dalej, aż kolejny raz znalazłyśmy się tuż przed schodami prowadzącymi do ołtarza.
Nadal nie było wiadomo, czy Franciszek wyjdzie do ludzi, ponieważ jest to uzależnione od jego planu dnia, czasu i kondycji fizycznej, mówili nam, że teraz często zdarza się, że prosto po audiencji wraca do siebie.
Ale stojąc w słońcu przed bazyliką, patrząc znów na te kolumny i rzeźby na jej szczycie, na kocie łby i mając świadomość, że przede mną jeszcze cały tydzień w tym boskim mieście wśród tych radosnych twarzy naprawdę zupełnie wystarczał mi fakt, iż stoję przed ołtarzem.
Jednak wszyscy zaczęliśmy krzyczeć z nieoczekiwanej radości, gdy Biały Ojciec wszedł w naszą alejkę :)

 PS. Powiedziałam do niego: "Papa, voglio bere un caffe con te", odpowiedział mi jakieś dwa wyrazy, ale tak cichutko, że nie usłyszałam :)

4 dni później, 12 czerwca miała się odbyć Msza Jubileuszowa dla osób chorych i niepełnosprawnych. Zamawiając bilet na lot nie miałam o tym zielonego pojęcia, dowiedziałam się przez zupełny przypadek niedługo przed podróżą i jakoś tak dziwnie wzięło mnie na to.
Rozmawiając ze znajomym moich rodziców, księdzem pracującym na Watykanie w Kongregacji Nauki Wiary poprosiłam, że jeśli udałoby się załatwić jakiekolwiek bilety na tę Mszę, to byłabym szczęśliwa, nie oczekiwałam wiele.
Ksiądz Albert z rozbrajającym, tajemniczym uśmiechem szepnął konspiracyjnie: "Udało mi się dostać takie bilety, że powinniście być zadowoleni".
 Znów prowadzili nas przez rzędy ludzi na wózkach, w którymś momencie jeden strażnik zatrzymał się, żeby porozmawiać z drugim i byłam przekonana, że już tu nas zostawią, i tak było blisko, i tak już bym się cieszyła, jednak poprosili, żebyśmy szli dalej za nimi i w końcu, gdy zorientowałam się, że zmierzamy do - już tak mi dobrze znanego - bocznego podjazdu prowadzącego na górę, do ołtarza, wiedziałam, że bliżej mogą być już tylko ministranci służący do Mszy :)
Rodzice mojej Oli (o Oli tu i tu), którzy na Rzymskie Wakacje pojechali z nami, siedzieli na górze kilka rzędów dalej - bliżej się nie da :)
Franciszek po zakończeniu Mszy znów do nas podszedł (w ciągu 4 dni i jednego pobytu widziałam się z nim 2 razy), a fotograf, który już zapamiętał mój rudy łeb puszczał mi oczko i stale się do mnie uśmiechał :)
Na filmiku widać, jak pan daje Franciszkowi jakiś prezent. Następnym razem ja mu dam swoją książkę ;)

Oczywiście, gdy szłam między rzędami innych chorych z "VIPowskim" identyfikatorem na piersi, gdy znalazłam się przed ołtarzem razem z jakimiś 20 innymi chorymi (nie zawsze ma wózku) i patrzyłam ile w dole jeszcze jest takich, którzy nie mieli tego szczęścia, co ja, to czułam się jakoś tam wyróżniona. 
Ale wiem, że sama nic bym nie zrobiła. To CI wyjątkowi ludzie są moją siłą. 
Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger