wtorek, 25 listopada 2014

Daydream 2010

To już naprawdę 4, CZTERY lata...?
Gdy pomyślę o tym realnie, jak zaczynam przypominać sobie ból uszkodzonych nerwów nogi; łzy z bezsilności, niemocy; zakrwawioną buzię z wybitego zęba przy intubowaniu; ciszę wydobywającą się z niemych ust; piekące i szczypiące rany odleżynowe na głowie, łopatce i kości ogonowej; sączącą się, zapomnianą, nie powstrzymywaną ślinę... to nie potrafię uwierzyć, że to nie był sen.

To była jedna z setek halucynacji, omamów, które raczył wyprojektować mój mózg.
Tylko po co - zadaję sobie pytanie.

Może po to, żeby życiem żyć?

Bo od czasu "Alive Dream" nie ma tamtej Asi i ci, którzy jej wtedy nie znali już jej nie spotkają.
Przyszło Nowe - lepsze. W mojej ocenie.

Jaki jeszcze wpływ tracheotomia miała na obecne JA?

Odwaga i Szczerość. Bezpośredniość.
Kiedyś byłam konformistyczną kupką struchlałych ze strachu i wstydu kości (bo wszystko, co się w oczy rzucało, rzucając na mnie oko, to kości właśnie), a teraz jestem - jak to uroczo ujęła moja pani anestezjolog - ADHD na wózku.
I mówię co chcę, co uważam za słuszne, w co wierzę i co sprawiło, że jestem dziś taka, jaka jestem.
Mówię do każdego do kogo chcę i KTO CHCE MNIE SŁUCHAĆ.
Nawet, jeśli jest to sześć tysięcy ludzi stojących przed sceną. 



Nie robiłam tego na pokaz, nie pod publiczkę, nie dla braw, ani nie dlatego - o dziwo - że uważam, iż jestem taka fajna. Miało być mniej ludzi, miało być w ogóle inaczej i nie wiedziałam dokładnie jak. Wyszło tak.
I się cieszę.


P.S. Wcale nie twierdzę, że tracheotomia to jedyna i najlepsza opcja wymyślona przez naturę do przeżycia swojego egzystencjalnego BUM, zamiany osi wewnętrznego czasu, czy przekonania się, że życie jednak sens ma.
Mówię po prostu, że u mnie zadziałał szok, duchowa śmierć i strata wielu potrzebnych rzeczy.
Zabieg tracheotomii był tylko siłą nośną, która przypadła akurat mnie w udziale i zdała egzamin.
Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger