niedziela, 10 sierpnia 2014

Siostry klauzurowe

Powiało grozą, zrobiło się niebezpiecznie, przeszedł dreszcz niepokoju, niesmaku i zdziwienia, ale spokojnie, nie wdziałam habitu, nie wybieram się do zakonu, nawet nie czuję powołania.
Po prostu przeżyłam wakacje i jeden moment podczas nich, kiedy zorientowałam się, jak człowiek jest często nierozumny i przeświadczony o swoim nieomylnym myśleniu. Mówię przede wszystkim o sobie.
A ponieważ już kiedyś napisałam, że nie chcę, żeby mój blog był wyłącznie "chorobowy", to chciałabym pominąć dostosowanie miejsc, w których byłam i działanie respiratora w niecodziennych warunkach, a skupić się na tym, co aktualnie przychodzi mi do głowy, czyli czym żyję w tej chwili i co mnie poruszyło, co jest dla mnie ważne.

I nie chodzi o wiarę, ta kwestia nie dotyczy tego o czym piszę, to jest zupełnie obok, nie ma nic wspólnego z zachowaniem ludzkim, bo czy wierzący, czy nie, mamy takie same reakcje na podobne sytuacje.

Ostatniego dnia pobytu w Trójmieście pojechałam zupełnie spontaniczne, na zaproszenie, gdzieś pod Gdynię do małej kapliczki sióstr klauzurowych na mszę, pierwszy raz w życiu.
Kiedyś czytałam jakąś książkę, znałam działanie i "przesłanie" tego zakonu, ale kiedy zobaczyłam na żywo, jak to wygląda, to mój z gruntu dość buntowniczy charakter podsuwał myśli typu "po co tak wydziwiać, czy te siostry nie mogą normalnie uczestniczyć we mszy z ludźmi, tylko ich tak oddzielać, stawiać kraty, nie sądzę, żeby Bóg chciał takie cierpiętnice, muszą być wiecznie smutne i dziwne skoro się izolują od normalnego społeczeństwa".

Po mszy poszliśmy na śniadanie na dół, do refektarza domu zakonnego i pytam wujka, który jest jezuitą i odprawiał mszę:
- Dlaczego udzielałeś im Komunię przez tą kratę?
- Bo to są siostry klauzurowe, nie mogą przebywać normalnie wśród ludzi, taki jest ich zakon, tak wybrały i nie chcą inaczej.

Miałam powiedzieć, że to jest nienormalne, nienaturalne i sztuczne, ale ponieważ nie byliśmy sami, to powstrzymałam się od dyskusji, wcale nie przekonana.
Wujek jeszcze powiedział, że zaraz tu do nas zejdą, żeby się przywitać i po kilku minutach w części jadalni, która była przedzielona taką samą kratą, jak w kaplicy, pojawiło się z dziesięć mega radosnych, wesołych i rozmownych czarnych habitów. Wujek mnie odwrócił, gdyż ta część znajdowała się za moimi plecami, przedstawił nas i po kilku sekundach rozmowy poczułam się strasznie głupio, że w obliczu niewiedzy i braku doświadczenia ośmieliłam się wydawać sądy i decydować za siostry co dla nich jest lepsze.

To były najnormalniejsze kobiety, które z własnej woli wybrały taki model życia, i już.

Życie cały czas nas czegoś uczy, mnie uczy pokory, której mi często brakuje - mimo wózka, rurki i ciężkiej choroby. I właśnie to, tylko to jest dziwne i nienormalne, moje zachowanie :)

 * * *

A propos pokory w chorobie - żeby jednak coś w temacie bloga było - to na wakacjach, może nie tyle się nauczyłam, bo ten proces wymaga chyba więcej czasu i zobaczymy jak to dalej z tym będzie, ale w każdym razie przełamałam się kilkakrotnie, jeśli chodzi o jedzenie.
Od tracheotomii moje mięśnie rąk osłabły na tyle, że nie mogę sama jeść i do tej pory karmili mnie rodzice, babcia lub pani Małgosia, która zajmowała się mną podczas pracy rodziców, nie pozwalałam na karmienie nawet przyjaciółce, czy bratu.
W Gdyni po rozmowie na ten temat, wyjaśnieniu i argumentowaniu za i przeciw pozwoliłam się nakarmić wujkowi, a potem nawet podać picie ze szklanki do ust, co nie jest takie proste, jeśli nie chce się mnie całej zalać :)

Podczas pobytu nad morzem przeżyłam całe mnóstwo fajnych chwil, nauczyłam się przełamywać swoje własne, osobiste, durne blokady i myślenie, że nie zawsze mam rację, że czasem mimo mnóstwa "przeciw" trzeba zaakceptować istnienie "za".


P.S. Reszta o wakacjach w fotorelacji na Facebooku - myślę, że zdjęcia oddadzą więcej, niż słowa.


Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger