piątek, 21 marca 2014

Kulturalny marzec

W ubiegły czwartek poszłam z bratankiem do cyrku, jego pierwszy raz w ogóle, mój pierwszy od jakichś 19 lat.
Jego zachwycały zwierzęta, mnie oprócz mojego konia-amanta nie tak bardzo, bardziej natomiast iluzjonista - rękawiczki zamieniające się w gołębia i wyrastający z płachty leżącej na ziemi człowiek... no po prostu nie do wyjaśnienia.
Z improwizowanych scenek z udziałem publiczności prowadzonych przez klauna śmialiśmy się do rozpuku wszyscy. Troszkę tylko mnie zirytowała młoda dziewczyna z publiczności, która miała potańczyć, poruszać się, a zrobiła dwa kroki i obrót i czekała na oklaski. Mnie by nie zatrzymali :-)
Pokazy artystyczne i sportowe akrobatów również na wysokim poziomie.
Wejście do cyrku nie sprawiło nam żadnego problemu, przejście przez kasy na plac ułatwiła łagodna platforma, a sam namiot stał po prostu na trawie.
Pamiętam, że wtedy, gdy miałam jakieś 5 lat do namiotu wchodziło się po kilku wąskich i stromych schodkach, ale nie wiem co to był za cyrk.
Korona jest godna polecenia, bo może nie mam wielkiego porównania, ale na pewno można o niej powiedzieć, że jest prowadzona ze smakiem i bez żenady.
Było mnóstwo ludzi, dużo też takich, którzy przyszli z przyjaciółmi, bez dzieci, znając ten cyrk z jego kultury.

Cieszę się, że tam poszłam, śmiałam się i fajnie spędziłam ten czas.
Ale nawet tam, w drugiej połowie, zamyśliłam się i wysnułam wniosek, że płakać można wszędzie, prawda? W domu, w pracy, u znajomych, na imieninach, w klubie... Ale jakby w Familiadzie padło pytanie "Gdzie płaczemy?" to nikt by nie odpowiedział "w cyrku", bo to jest abstrakcja.
A w moim życiu takich abstrakcji jest dużo :)

W ten czwartek, wczoraj, poszłam na koncert "U studni", czyli ówczesnego Starego Dobrego Małżeństwa.
Na miejscu dopiero zorientowałam się, że to duża radomska impreza kulturalna, bo byli dziennikarze, fotoreporterzy gazet i telewizji, i przedstawiciele różnych środowisk.
Sporo dawno niewidzianych znajomych, z którymi serdeczne spotkania już wprawiły mnie w radosny nastrój.
Po wprowadzeniu pana Wojtka z Radia Plus na scenę wyszedł zespół i pierwszy raz usłyszałam takty ich muzyki tak intensywnie. Jak sam pan Darek powiedział, to miało być "spotkanie", nie koncert, bo spotkanie kojarzy się bardziej intymnie i przyjacielsko, a po przesłuchaniu kilku pierwszych piosenek sama stwierdziłam, że "koncert" by tu kompletnie nie pasował.
Grana przez nich muzyka niezwykle uspokaja i wprowadza w stan życiowego, chwilowego letargu - mnie był on ostatnio bardzo potrzebny.
Największe ciarki miałam przy piosence, którą pan Darek napisał dla swojej żony i myślałam "dlaczego ja nie mogę być żoną! byłabym taką dobrą żoną! Ale tylko wtedy, gdybym miała takiego męża jak on, bo inaczej bym zabiła najpierw siebie, potem jego" ;)

Na spotkaniu był obecny prezydent miasta Radomia z żoną i zapragnęłam strzelić sobie z nim słit focię, z nim oraz z zespołem oczywiście.
Mama poprosiła swojego radiowego kolegę o pomoc w poproszeniu ich o to na koniec, ale ponieważ pan Wojtek, jak to dziennikarz, był skołowany tłumem zaczepiających go ludzi, to tata sam wystartował do prezydenta i powiedział: "Mam córkę niepełnosprawną, na wózku, nie może sama podejść, a pana UWIELBIA i chciałaby zrobić sobie zdjęcie". Z entuzjazmem odpowiedział OCZYWIŚCIE, a ja nie wiedząc o taty przemówieniu dziwiłam się co on taki uprzejmy dla mnie, sam podchodził w trakcie, gdy tata przyszedł po mnie i schodziliśmy po trzech oddalonych od sceny schodkach, wziął za rękę, sama jeszcze osobiście uchachana zapytałam, czy mogę zdjęcie i coś jeszcze do mnie mówił, ale byłam tak oszołomiona tym, że tata prowadził mnie na scenę, wołając kogoś do pomocy, że nie łapałam co się dzieje dokoła.

Myślałam, że staniemy gdzieś z boku i szybko pstrykniemy, a tymczasem szybko to ja znalazłam się przed tłumem jeszcze pozostałych ludzi, w oślepiającym świetle lamp i błysków fleszy, ponieważ obok taty ustawił się fotoreporter i robił zdjęcie zachwycony zapewne możliwością ujęcia prezydenta z niepełnosprawną osobą :) Ja - jak przystało na celebrytę obytego ze sceną - patrzyłam raz w obiektyw taty, raz w profesjonalny obiektyw pana z Echa Dnia ;)
Myślę całkiem poważnie, że panu Kosztowniaowi zrobiłam niezłą reklamę, wszak prezydent pokazujący się z chorą osobą to jakiś polityczny plus.

Pożegnaliśmy się wymieniając uprzejmości i tata poprosił o zdjęcie zespół.
Trochę sztywno się ustawili, nie lubię tak na baczność, ale wtedy było mi wszystko jedno, w myśli powtarzałam tylko "zejść ze sceny! Wszyscy na mnie patrzą! Szybko uciec!" :) Fotoreporter pstrykał i tym razem zmuszając mnie do obracania głowy w lewo i w prawo, a ktoś znajomy z boku krzyczał coś do mnie uradowany tym widokiem :)
W końcu z ulgą opuściłam centrum zainteresowania i po wychodzeniu wszyscy patrzyli w moim kierunku i się uśmiechali... jak? Przyjaźnie!

Zupełnie się tych przeżyć nie spodziewałam, to była świetna przygoda i bardzo dużo pozytywnej energii wlała do mojego ubogiego w nią ostatnio życia.

Ale cóż, jak widać, świat show-biznesu mnie kocha! ;)


P.S. Z kolei w następny czwartek, 27 marca, w ramach Międzynarodowego Dnia Teatru chciałabym się wybrać na spektakl "Szalone nożyczki", ale nie wiem, czy to się uda... Uda się za to na pewno wyjście do kina 31 marca. Trzymajcie tylko kciuki, żebym nie musiała się w trakcie odsysać, a tym samym męczyć i krępować, jak ostatnio...
Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger