środa, 23 października 2013

Rzym, cz. IX - (nie)wirtualny świat

Po 7 dniach nieustannego siedzenia, spotykania się, jeżdżenia, zwiedzania i odwiedzania chciałam odpocząć, ponieważ jutro miałam spędzić cały dzień na kontrolach i podróżach, a jeśli wysiądę w najmniej odpowiednim momencie, to wesoło nie będzie.

Postanowiliśmy zatem, że środę spędzimy w domu, w towarzystwie domowników, na rozmowach i spokojnym dożywieniu mnie i może śnie...

Do godziny 16.00 leżałam murem w pokoju i korzystałam z wreszcie działającego Internetu w telefonie odbierając ze zdumieniem wiadomości z Polski o moim spotkaniu z Franciszkiem...?

Po południu zmobilizowaliśmy siły i postanowiliśmy przejść się po okolicy, spokojnie, bez pośpiechu, aby kupić jakiś alkohol na pożegnalny wieczór. Weszliśmy do jednego sklepu, w którym obsługiwała Chinka i gapiła się na mnie specjalnie wychylając się zza lady, a nawet łaziła za nami krok w krok, kiedy chcieliśmy obejrzeć produkty i zdecydować się na coś, ale nie dało się i mama totalnie zirytowana jej nachalnym zachowaniem opuściła szybko sklep pozostawiając babę z kwitkiem.

Spacerowałyśmy dalej po rzymskich zawiłościach, gdy nagle natrafiłyśmy na negozio di alcolici.
Momentalnie znalazłam się u Garricka Ollivandera z półkami po sufit, drabinami do najwyżej postawionych artykułów i już miałam wybierać jakąś różdżkę, gdy moi towarzysze stwierdzili, że to "exclusive" i bynajmniej nie na nasze nogi te progi.

W końcu wybraliśmy jakieś wino i powolnym krokiem ruszyliśmy do domu, gdyż niedługo miałam umówione spotkanie z Maurą - fanką bloga mego, jak mówią ;).

Leżałam skubiąc włoskie słodycze, gdy weszła wirtualna znajoma. Zastała mnie leżącą, więc nie byłam zachwycona z tego powodu i tym bardziej czułam się skrępowana, którą to reakcję wywołuje taka pozycja zwłaszcza, gdy poznają zupełnie nową osobę. Prawie zawsze czuję się pewniejsza siebie na wózku, ale przynajmniej miałam komfort psychiczny wiedząc, że nie będę się musiała wysilać językowo, bo dobra, poczciwa, starsza kobieta o imieniu Virginia miała tłumaczyć naszą rozmowę.

Maura, około 35-letnia, ładna kobieta wpatrywała się we mnie z radością i zachwytem, że wreszcie się poznajemy wiedząc o sobie (jednostronnie) już dość wiele.
Dodając jeszcze fakt, że porozumiewanie się za pośrednictwem starszej osoby nie szło łatwo można łatwo wywnioskować, że już po kilku minutach byłam mokra od stresu, a uśmiechać się wypadało i się chciało, ponieważ Maura to przesympatyczna, życzliwa osoba.

W pewnym momencie Virginia musiała wyjść i zostałyśmy we trzy: ja, mama i Maura.
Nie pozostało mi nic innego jak wytężenie umysłu, skupienie się, przełamanie siebie i wykorzystanie całej lingwistycznej wiedzy, jaką do tej pory zdobyłam - która oszałamiająca nie jest, a ja wcale nie miałam zamiaru się popisywać, tak wyszło.

Rozmawiałam z nią prostym językiem, bardzo płynnie i rozumiejąc wszystko i z każdym dobrze wyjaśnionym zdaniem nabierałam pewności językowej.
Byłam zachwycona tłumaczeniem nawet  tego, co mama chciała jej powiedzieć, a Maura chwaliła mnie, co przyjmowałam z nieudawaną radością i wdzięcznością i cieszyła się, że możemy same porozmawiać.

Przeszczęśliwa i z mocno podniesionym ego wpadłam na genialny pomysł, by zamiast bezskutecznego wydzwaniania wysłać smsa do Enzo - dobrego znajomego od 13 lat.
Mam do niego tak ogromny sentyment, że przez cały pobyt tam nie dawałam za wygraną, nie mogłam pozwolić na to, abym będąc tak blisko wyjechała z Włoch bez zobaczenia się.

Na moje: "Panie Enzo, z tej strony Asia z Polski, jestem w Rzymie do jutra, czy byłaby możliwość żebyśmy się spotkali?" odpisał: "ok, ci vediamo iutro" :)

Zadowolona do granic możliwości po tej wiadomości i po wzruszającej, wesołej,  pożegnalnej kolacji położyłam się czekając na "iutro".

Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger