poniedziałek, 17 czerwca 2013

Nie zawsze można móc - zawsze można próbować!

I znów w sobotę odbyłam test siłowo-kondycyjny. Mimo, że przeszłam maraton ślub-ognisko-imieniny (kolejność chronologiczna), wysiadałam z samochodu na elektryczny, wsiadałam z elektrycznego do samochodu, a na końcu przetransportowywałam się na zwykłym wózku, to kondycyjnie było git, a sił jak zwykle za mało, jak na moje oczekiwania.

No, bo tak bardzo chciałabym jednak pojechać z Dominikiem na wesele Ani, tylko jedynym plusem byłoby to, że mogłabym pochwalić się, że byłam całą noc na weselu z chłopakiem, a to - jak wiadomo - jest śmieszne.
Nie zjadłabym - bo jem na leżąco.
Nie rozmawiałabym - bo nie znam towarzystwa koleżanki ze szpitala.
Nie tańczyłabym - bo elektryczny, to z deka coś innego, niż aktywny-wyczynowy :P

Może i coś tam Dominik próbowałby ze mną porobić, tylko jest mały problem - nienawidzę namiastek. I żeby nie było - próbowanie zrobić czegoś po swojemu, przybliżanie się do osiągnięcia "chcenia", a udawanie, że jest wypas, jak jest totalne dno, to zupełnie dwie różne rzeczy.

I tak, entuzjastyczne machanie sobie rękami w powietrzu poprzez niezgrabne trzymanie rąk przez drugą osobę z debilnymi uśmieszkami na twarzy, to kompletnie nie moje klimaty. NO WAY.
Jak byłam mała i głupia :P, to może i lubiłam takie zabawy - chociaż też sobie raczej nie przypominam - ale teraz nie dość, że w ogóle mnie to nie bawi, to w dodatku strasznie żenuje.

Za to na ognisku było tak, jak powinno być, wesoło, swobodnie, głośno i sympatycznie (podobno Kuba W. nie znosi tego słowa ;) a na imieninach... Wiecie co? Życie coraz częściej daje mi pstryczka w nos.
Bez wdawania się w szczegóły zdradzę Wam, że tak szczerą i pożyteczną rozmowę z bratową miałam ostatni raz jak jeszcze była dziewczyną Łukaszka :)

P.S. Wcale nie jestem taka mądra i dojrzała, jak mi się wydawało ;). Uczę się na każdym kroku i od osób po których najmniej bym się tego spodziewała.
Nie mówię tylko i konkretnie o bratówce ;)

  * * *

Na tym zdjęciu prezentuję osiągnięcie jednego z moich "chceń".
16 miesięcy temu myślałam, że do końca życia będę jadła zmiksowane zupki 250ml-ową strzykawką, a teraz, mimo, że w domu, a nie na mieście, to jednak jem cuda na kiju, które mi akurat przyjdą do głowy.
Ostatnio chciałam kupić sobie mięso z kangura, ale kurde na Lidl się wszyscy rzucili i zabrakło :P.


A tu sobie udowodniłam, że mogę jednakowoż iść sama z przyjaciółką do baru i wypić sobie na siedząco drineczka - bez żadnych problemów!
Chociaż... jedynym problemem byli ludzie gapiący się jak wystrzyżony Edek podaje chorej dziewczynce na wózeczku i z respiratorkiem WÓDĘ!!!!

- Pij, nie przejmuj się!

Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger