poniedziałek, 31 grudnia 2012

O tym dobrym roku

Za chwilę skończy się obecny rok i zacznie nowy, nieznany, tajemniczy i wprowadzający małą niepewność. Zgodnie z obowiązującą blogową modą powinnam napisać "list do Mikołaja" prosząc go o zdrowie, szczęście, miłość, zrozumienie, dla siebie, a zwłaszcza dla mojej rodziny i przyjaciół. I nawet gdybym go napisała teraz, przed Nowym Rokiem, to nie popełniłabym żadnego faux pas, ponieważ reszta świata pisała takowy niekoniecznie 6 grudnia, ale przed Bożym Narodzeniem - kiedy, jak sama nazwa wskazuje - BÓG się rodzi, nie Mikołaj i nie św. Mikołaja to święto. W moim przekonaniu od zdrowia, szczęścia, itd. jest Jezus, Bóg, a Mikołaj odpowiada raczej za nasze zachcianki materialne, dlatego moda, jak to moda, jest zazwyczaj bezsensowna, ale ma jeden atut - przemija. Nadzieja matką głupich, a że od głupich się nie odżegnuję, to też ją żywię łudząc się, że w przyszłym roku wszelkie "listy" znajdą się na przykład w kościele, rozmowach lub sercach, wyłącznie.
Dla jasności - nie żebym krytykowała wszelkie takie zabiegi literackie. Są one efektowne i - co ważniejsze - efektywne, nie raz, nie dwa trafiają do ludzkich serc, poruszają i dają powód do refleksji, który w dzisiejszym świecie jest pożądany, ale ich szczerość najczęściej objawia się gdy piszą je rodzice chorego dziecka lub po prostu ludzie dorośli, dojrzali psychicznie i emocjonalnie. W moim odczuciu młoda pełnoletnia osoba, praktycznie rzecz biorąc nastolatka, pisząc taki "list" ma na celu jedynie wzbudzić w czytających tanim kosztem tanie wzruszenie i wykazać się "głębokością" swojej duszy...

Nie czując się dojrzałą pod żadnym względem zrobię to, co się zwykle i zwyczajnie robi w tym czasie, a mianowicie - podsumowanie bieżącego roku.
Nie był on taki pospolity i dlatego nadaje się do przypomnienia niektórych wydarzeń.
Przez cały rok 2011 dochodziłam do siebie po niewątpliwie ciężkim przeżyciu jakim była tracheotomia. Byłam rozedrgana emocjonalnie, nie posiadałam praktycznie żadnych sił fizycznych, a psychiczna kondycja pozostawiała wiele do życzenia. Obecny rok był stabilizacją wszystkich wyżej wymienionych aspektów egzystencji. Nabrałam takiej odwagi i - teraz to będzie słowo na swoim miejscu - DZIELNOŚCI, że mimo charakterologicznego strachu potrafiłam pokonywać samą siebie, iść do przodu. Tak pojechałam 600km od swojego miejsca zamieszkania na pierwsze wakacje z pomocnikiem oddechowym, wysiedziałam się w zimnie i huku 6 godzin na koncercie Lata z Radiem, tym samym spełniając swoje marzenie, spotkałam się z Romanem Czejarkiem, Bogdanem Sawickim, Andrzejem Piasecznym, obejrzałam na żywo występ grupy tanecznej ciesząc oczy profesjonalnym ruchem ciał oraz doskonaląc swoje wyobrażanie tańca w głowie. Zaczęłam działalność na rzecz kameruńskiej misji, co wiąże się z bardziej "zawodowymi" kontaktami z ludźmi i odpowiedzialnością. Zapisałam się do projektu Fundacji Kawalerów Maltańskich i Przyjaciół Integracji, zapraszałam obcych ludzi z różnych branż pokonując wrodzoną nieśmiałość. Poznałam swoją siostrę cioteczną, zobaczyłam pierwszy raz w życiu faceta respiratorowca (Rafi, wspominam o Tobie ;), spotkałam się pierwszy raz w życiu z moją chorobą w innym ciele. W ogóle poznałam całe mnóstwo ludzi i chorych i zdrowych i nie potrafię uwierzyć jak mogłam co niektórych nie znać wcześniej. Pokonywałam wiele lęków, wyzwań, których kiedyś nie byłabym w stanie podjąć.
No i nie sposób nie wspomnieć o najważniejszym wydarzeniu, nie tylko tego roku, ale całego życia. Poznałam chłopaka. Miałam chłopaka. Mówię o tym, bo jak wiadomo, w moim przypadku to nie jest oczywista rzecz. Dużo chorych ludzi ma drugą połówkę, czasem krótko, czasem dłużej, czasem na zawsze, ale jeszcze więcej nigdy nie poznało smaku bycia "czyjąś", "czyimś". SMAI jest tak zaawansowaną chorobą, że rzadko pozwala na związek. Nie wiem jakim cudem przytrafiło się to akurat mi, ale ważne, że ten cud był. Niezależnie od tego jak te sprawy się kończą, to jest to bardzo drogocenne doświadczenie, myślę, że dla każdego, a przynajmniej dla każdego powinno takie być. Dla mnie było, jest i będzie, nie zapomnę o tym, bo się nie da, bo nie chcę.
To była druga najfajniejsza rzecz jaka mnie w tym roku spotkała.

 Reasumując, z tego i z innych względów muszę powiedzieć, że 2012 był takim rokiem, jakiego życzę sobie i Wam przez kolejnych 12 miesięcy.
Pozytywnego, odważnego, pełnego budujących wyzwań i przynoszącego wiele okazji do spełniania swoich pragnień.

                                                                                                            * * *

 Wszyscy gotowi na przyjęcie jutrzejszego kaca? No to, DO SIEGO!
Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger