niedziela, 25 listopada 2012

Życie po życiu, czyli "Żyj z całych sił i uśmiechaj się do ludzi"

Jest 25 listopada...

...a ja długo się zastanawiałam jak napisać tę notatkę, mimo, że ta akurat powinna być prosta, bo ważna to dla mnie data, bardzo wyjątkowa, znacząca i z rodzaju dat ślubu, I Komunii Świętej, wymarzonej wycieczki zagranicznej, obrony magisterium czy narodzin dziecka - data zapamiętana na całe życie.
Z wyżej wymienionych wydarzeń nie zaliczyłam (jeszcze! :P) ślubu, ani radości posiadania tytułu magistra... - btw. nie wiem, które jest trudniejsze przeze mnie do osiągnięcia - ale pozostałe jak najbardziej.
Tak, tak, narodziny też. Dziecka...? Dziecka... W sumie wtedy jeszcze dziecka.

Mijają równe DWA LATA odkąd przestałam oddychać całkowicie samodzielnie. Do szpitala pojechałam 21 listopada, a po czterech dniach śpiączek i różnych cudów odgrywanych w mojej głowie mama zrobiła mi dziurkę w szyi tym samym dając mi życie po raz drugi.*

Chcąc pozostać szczerą w tej myślodsiewni nie mogę opisać wszystkiego co "mówiłam" do rodziców w szpitalu i w domu, powiem tylko, że nie byłam "zadowolona" z drugiego życia. Teraz się zastanawiam czy z pierwszego byłam zadowolona...**

Leżąc tak odłogiem na kanapie w dużym pokoju (żeby mieć wszystko i wszystkich na oku), powiedziałabym, że "bez duszy", było dla mnie tak samo jak teraz założenie fundacji, niewyobrażalne przeżycie w takim stanie dwóch miesięcy. Nie do pojęcia było egzystowanie, wegetowanie, bo o normalnym życiu to mi się nawet myśleć nie chciało.

Mój stan psychiczny był... dziwny. Telefon leżał rozładowany, nie odbierałam telefonów, SMSów, nie czytałam, nie oglądałam, nie słuchałam. Leżałam i patrzyłam. W przestrzeń i/lub czasoprzestrzeń. Nie chciało mi się chcieć, nie chciało mi się nie chcieć. Jedyne czego mi się chciało to nie być.

Nie żyć.

Dość antonimiczny wpis do zaprezentowanego przeze mnie akurat dzisiaj nowego tytułu bloga.
Bo moje życie to teraz dwa życia oddzielone tracheotomią, dwa życia w jednym oddzielane często słowami "przed/po tracheo".
Jak żyję teraz - każdy widzi. Stąd tytuł bloga. (jest też bardziej marketingowy :P)
Nie chcę nikomu mydlić oczu, że w każdej minucie je kocham i że bycie bardzo niesamodzielnym człowiekiem jest przewspaniałe - stąd słowo "ACzkolwiek". Zaś po tych wszystkich "aczkolwiek" Asia Czapla odkrywa, że jej życie jednakowoż nadaje się do kochania.
Tytuł bloga będzie spełniał też inne ważne zadanie dla mnie i - mam nadzieję - mnie odwiedzających: będzie afirmacją mojego życia, moich myśli i działań.

Mijają dwa lata od zabiegu, natomiast rok istnienia bloga (co jest dla mnie wielkim sukcesem) minął 15 sierpnia. Były ważniejsze wydarzenia żeby zatrzymywać się na powyższym, ale czas coś tu zmienić, dlatego OGROMIE dziękuję Gosi L. za inwencję twórczą w wymyśleniu pasującej do mnie nazwy bloga - lepszej nie potrafiłbym skomponować. Na poprzedni, górnolotny nie mogłam już patrzeć. Moja psychika w ciągu tych dwóch lat przeszła pięciokrotną metamorfozę...
Dziękuję Martynie za zaprojektowanie nowej szaty graficznej uwzględniając moje ciągłe zmiany koncepcji ;) i za chęć męczenia się z tymi wszystkimi ustawieniami :P, za chęć pomocy, zaangażowanie i blogowe porady. Bardzo dziękuję Aleksandrowi za poświęcony czas na zabawy w HTML i przy okazji za zabieranie mnie w średniowieczny świat książąt i księżniczek ;), dziękuję Ci też za te wszystkie gadulcowe rozmowy, emocje, muzykę reggae, śmiech i łzy i za kolejny dowód pożytku z istnienia bloga.
Dziękuję Wam wszystkim czytającym, śledzącym, interesującym się, za dostarczanie mi poprzez rozmowy motywacji do pisania.


* Wspominałam już kiedyś, że Doktorek chciał mnie uśmiercić, nie chciał robić zabiegu, to mama o mnie walczyła, to ona dała życie po raz drugi.
** Porównując moją motywację do życia teraz i przed tracheotomią, z coraz mniejszym zdziwieniem stwierdzam, że tamto życie było wegetacją...



P.S. Wciąż - chociaż minęło kupę czasu od kiedy pomyślałam, że nie minie parę miesięcy - dowiaduję się nowych rewelacji okołoszpitalnych. Mój mózg był tak niedotleniony, że nie zapamiętywał informacji z realnego świata, jedynie ze snów, majaków i halucynacji, dlatego o wielu rzeczach nie miałam pojęcia i pewnie o paru jeszcze się dowiem. Kilka dni temu w związku z rozmową o kibicu Dawidzie mama zapytała mnie, co bym odpowiedziała jakby w domu były wcześniej rozmowy o respiratorze albo jakbym w szpitalu była w stanie sama wyrazić zdanie na jego temat. Czy zgodziłabym się na rurkę.
Odpowiedziałam, że to pytanie jest w tym momencie pozbawione sensu, bo nie jesteśmy w stanie powiedzieć co by było gdyby, możemy sobie gdybać, ale nie daje to realnej oceny rzeczywistości, że tylko w danym momencie człowiek wyraża najprawdziwiej to, co czuje. Sama jestem bardzo ciekawa swojego zdania.
Wtedy mama powiedziała, że gdy wpadła w końcu do mojej sali, a ja ledwo dysząc mówiłam "i gdzie oni są?! Dlaczego nic nie robią, nie mogę oddychać!" odpowiedziała "Asiunia, zastanawiają się... bo respirator...".
I to jest prawdziwy moment życia i śmierci. W tym momencie odpowiedź chorego jest najpewniejsza, najwłaściwsza, najbardziej realna i intuicyjna. Moja brzmiała "no to trudno!".
Mama poznała moje zdanie. Nie jestem pewna czy ja chciałam żyć, ale moja podświadomość na pewno.


A teraz zapraszam na tort i szampan!!!
Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger