sobota, 5 maja 2012

Wakacyjna znajomość

Ostatnio ciepłe dni bardzo sprzyjały opalaniu.
W Cerekwi u cioci i wujka dochodziło do 57 stopni!
Leżałam więc na tarasie, rozgogolona jak tylko się dało i przez 2-3 godziny męczyłam się na słońcu. Jestem nieźle spalona, ramiona i uda pieką, ale cieszę się, że wreszcie moja skóra nie jest biała.
Nienawidzę leżeć bezczynnie plackiem i to jeszcze w taki upał dłużej niż 15 min., ale czego się nie robi dla urody :).
Największą ulgę i frajdę przynosiło mi spryskiwanie wężem do roślin. Chwilami czułam się jakbym była nad morzem i cieszyłam się naprawdę jak dziecko :D.

Majówka udana, ale nie obyło się bez stresów. I co najlepsze - nie z powodu rury ;).

Obiecałam sobie, że nie będę wracała do wydarzeń sprzed czasu bloga, ale to, co się wydarzyło w ten weekend majowy wiąże się z ubiegłym rokiem.

W sierpniu tamtego roku (tuż przed narodzeniem bloga) byłam na wakacjach u braci w Cerekwi.
Moja rodzinka ma tam sąsiadów, których córka wyszła za mąż za Szkota. Mieszkają w Dubaiu.
Któregoś wieczoru mieli przyjść się pożegnać przed odlotem.
Osobiście owych sąsiadów nigdy nie lubiłam, ponieważ odkąd się poznaliśmy na jakiejś imprezie to traktowali mnie jak powietrze, mniejsza z tym.
Ucieszyłam się jednak na wieść o przybyciu anglojęzycznego człowieka w moje okolice :). Nigdy nie miałam ŻYWEGO kontaktu z native speakerem, więc to była okazja, abym wypróbowała swoich sił w żywej rozmowie.
Wiedziałam, że David jest rozwodnikiem, że ma ok. 50 lat, że jest albo anglikaninem albo w ogóle niewierzącym i że jest bardzo, BARDZO bogaty. Wprawiało mnie to w lekkie zakłopotanie, bo sądziłam, że skoro rodzina, do której wszedł - "normalna, polska rodzina" - tak mnie traktuje, to tym bardziej "ZIMNY ANGLIK", do tego bogaty i raczej nie związany z Bogiem będzie patrzył na mnie jak na dziwoląga.
Na szczęście to było przeszło pół roku od tracheotomii, tak więc jeszcze miałam w sobie pozostałości nienormalności po dwu dobowym niedotlenieniu w postaci nadmiernej odwagi ;).
To pozwoliło mi zebrać się w sobie i wyjść z domu do altanki gdzie siedział Szkot z moją rodziną.

Poszłam tam jednak dopiero wtedy, gdy jego teściowa, żona i dwójka małych dzieci poszli do domu. Został sam David z teściem.

Wujek (mówi w podobnym stopniu po angielsku co ja) przedstawił mnie, powiedział, że "Asia chciała Cię poznać, porozmawiać z Tobą i podszkolić język".
Przywitaliśmy się i od tej chwili David prawie cały czas patrzył na mnie. Patrzył - jak można się domyślić - serdecznie, ciepło, przyjaźnie...
Długo nic nie mówiliśmy do siebie, ja byłam zestresowana, on nie chciał mnie peszyć.
W końcu się odezwałam, zapytałam o to, o tamto, od razu mi odpowiadał, jakby tylko czekał na to, aż zacznę.
Z mówieniem szło mi lepiej niż ze zrozumieniem go. Szkoci mają zupełnie inny akcent niż Anglicy, David mówił szybko i miałam wrażenie (wujek też), że nie wyraźnie. Musiałam kilka razy prosić go żeby powtórzył, mówił wolniej.
Grunt, że się dogadywaliśmy.
Ale - co się później okazało - nie sprawdzian angielskiego był dla mnie istotny.

Ta ogromna empatia Szkota wprawiała mnie w zakłopotanie i zachwyt.
Był wieczór, wiał silny wiatr, ja ubrana w krótkie spodenki po całodniowym opalaniu - siłą rzeczy marzłam.
David wstał, przysunął wózek tak, żeby wszystkie koła znalazły się za progiem altanki - w ten sposób stałam tuż przy nim.
Trzymał mnie za rękę, co chwilę powtarzał "you're cold", grzał mi ręce, sam okrywał kocem przyniesionym przez ciocię, odgarniał włosy z twarzy targane przez wiatr.
Mówił "beautiful", "brave", rozmawiał o mnie z wujkiem.
Czułam się niesamowicie...
Podczas całej rozmowy kilkanaście razy powtarzał mi żebym napisała do niego maila. Gdy się żegnaliśmy pocałował mnie i kazał mi obiecać, że napiszę.

Może to głupie, ale pół nocy nie mogłam zasnąć. Byłam pod ogromnym wrażeniem i strasznie było mi smutno, że może już nigdy go nie zobaczę.
Za bardzo przywiązuję się do ludzi.

W ten weekend majowy, jak tylko przyjechałam do Cerekwi, pierwsza informacja jaką usłyszałam brzmiała: "Asia, David jest w Polsce i chce się z Tobą spotkać".
Pomyślałam sobie, "no dobra, chce się spotkać, może kiedyś tam się zobaczymy".
Następnego dnia, wieczorem, wujek wrócił od sąsiadów i oznajmił mi, że David jutro do mnie przyjdzie.
Powiedział wujkowi, że chce pojechać do Asi do Radamia, a gdy wujek zdradził, że jestem u nich, to David zdecydował, że jutro się zjawi.
Oczywiście rozbolał mnie brzuch i przez cały następny dzień dopóki David nie przyszedł miałam mokre dłonie.

Tym razem poznałam już całą jego rodzinę, przyszli wszyscy. David oczywiście bardzo miło się ze mną przywitał (reszta też, o dziwo), chciałam zaaranżować sytuację tak, żeby mama przy mnie siedziała, ale gdy poszła na chwilę przynieść talerze, David od razu przesiadł się na mamy miejsce i już tak do końca siedział przy mnie :).

Trochę porozmawialiśmy, ja z wujkiem w ogóle staraliśmy się rozmawiać ze sobą jak najwięcej po angielsku, żeby towarzyszyć Davidowi, żeby mógł nas rozumieć.
Gdy rozmawiałam z Davidem to jednocześnie tłumaczyłam siedzącemu obok bratu o czym mówimy, CZUŁAM SIĘ JAK TŁUMACZ CO NAJMNIEJ PREZYDENCKI :D:D:D !!!

David znowu prosił żebym pisała do niego.
Myślę, że już zawiązaliśmy stałą znajomość.
Mam nadzieję.




Może trochę przydługa notka, może niektórych przymuli, ale to i tak nie wszystko co mam do powiedzenia na temat Szkota.



 Wklejam jeszcze zdjęcie z majówki
 
Copyright © ACZkolwiek - kocham życie! , Blogger